Napiszę krótko: żrę, żrę, ciągle jestem nienażarta!
Waga wiadomo, wczoraj rano 73,9 kg.
Ogólnie mega niedoczas - nie jestem w stanie wygospodarować czasu na bieganie, ćwiczenie, wiecznie mam jakieś zaległe sprawy.
Zdecydowanie za dużo wzięłam na siebie, nie jestem w stanie temu podołać, kłóci się to z moim typem osobowości: potrzebuję chwili dla siebie, nie cierpię ogarniania tysiąca spraw na raz, nie lubię mieć poczucia, że mam olbrzymie tyły.
Dziecko się porządnie pochorowało, musimy się nieźle nagimnastykować żeby a) zapewnić mu opiekę b) ogarnąć wizyty lekarskie, badania, dietę, zorganizować czas tak żeby nie było powąznych powikłań po chorobie
Za tydzień urlop, w pracy nie wiem w co włożyć ręce;
Liczę, że na urlopie wezmę się w garść, naładuję akumulatory żeby spiąć tyłek i przejść z tego etapu życia do następnego jak najszybciej.
No i jeszcze praca - doznałam mega zawodu w pracy, czuję się zdradzona, niesprawiedliwie potraktowana i w ogóle. Powinnam się wypiąć, odpuścić ale nie potrafię - ambicja, honor, poczucie przyzwoitości czy jak to zwał nie pozwala mi na przejście nad tym do porządku dziennego. A już chyba najgorsze, że się zacięłam w udowadnianiu, że się mylili co do mojej osoby. Do tego stopnia się zawzięłam, że odbywa się to kosztem mojego życia rodzinnego i mojej praktyki zawodowej.