1 września.
Dzieci wyprawione do przedszkola i żłobka.
Niedługo pobiegnę po młodszego - przez kilka dni będzie tylko po 4 godz w żłobku.
Podobno nie płakał tylko poszedł do dzieci.
Pewnie się nie zorientował co jest grane.
Jutro już nie będzie zapewne tak łatwo.
Starsza pobiegła w podskokach do przedszkola.
Stęskniła się za przyjaciółkami.
No właśnie - dzieci nie ma w domu to mama sobie pobiegała.
Niedługo, nie miałam dzisiaj dobrego dnia. Ok. 20 min.
W południe jeszcze tylko 4 km szybkiego marszu do żłoba i potem taki sam dystans spowrotem tyle, że już wolniej - w parku trzeba obejrzeć dokąłdnie wszystkie kaczki, napotkane psy, gołębie i w ogóle.
Cały czas się zastanawiam czy wrócić na spinning i w ogóle do fitness. Super mi zrobiły te godziny potu wylane tam. Szybko udało mi się zrzucić.
Tyle że chwila przerwy związana z wakacjami i kilogramy powróciły.
Za: szybciej uda mi się zrzucić to i owo
Przeciwko: jeszcze bardziej uszczuplę czas spędzony z dziećmi (po moim powrocie do pracy będziemy się widzieli rano przy szykowaniu się z domu i dopiero od 15-tej z młodszym i ok. 16.30 ze starszą.
O 20-tej trzeba się zaczynać szykować do snu.
Czyli mało za mało czasu.
Sobota też odpada te zajęcia które mi pasują są o 10-tej rano a zakupów nie zdążę zrobić przed, po wyjściu to już mogę zapomnieć że coś kupię.
Bieganie ma tą zaletę, że:
- nie jestem związana karnetem - kiedy mi pasuje idę i biegam
- mogę raniutko pobiegać zanim towarzystwo się obudzi (pod warunkiem, że uda mi się przestawić na mega poranne wstawanie - najpóźniej o godz. 5.30)
Och tak źle i tak niedobrze
Póki co popijam kawkę delektując się ciszą i spokojem, delikatnie czuję mięśnie nóg.
Och, chwilo trwaj!