No Kochane,
myślałam, że zapisałam się na cross fit, a jednak na kettelball czy coś w ten deseń. Rozgrzewka, rozciąganie z taką dziwną rurką, potem przysiad z kettlem, pajacyki z przysiadami, wykroki i plank, a ja nie dawałam rady. Robiłam przerwy a trener ciągle mówił że mam kontynuować, bo to tylko moja głowa nie daje rady. Wyszłam wściekłam, spocona, zrezygnowana, bo tylko mi było tak ciężko... Chciałam przy wyjściu zapłacić z myślą, że już nie wrócę, a on do mnie, że zapłacę w czwartek i jak mówię, że nie wiem czy przyjdę on na to : przyjdziesz. I cholera płakać mi się chciało, było mi słabo i kręciło się w głowie a on nie pozwalał zrobić przerwy. Tragedia jakaś. Aż kupiłam sobie kolorowani odstresowywujące w biedrze, polecam.
Po godzinie jak ochłonęłam stwierdziłam, że nie było ciężko:pajacyki, przysiady, wykroki i plank a ja wymiękam?
Nie tak nie będzie. Przechodzę miesiąc i pomyślę co dalej.
Ten rok zaczęłam z wagą 77,5, dziś waga pokazała 73,3, spadek powolny ale jest. Duma mnie rozpiera;D
fitnessmania
4 kwietnia 2017, 15:15Dziewczyny w odchudzaniu najważniejsza jest motywacja, ja np oglądam codziennie zdjęcia przed i po odchudzaniu, to mi daje niezłego powera, wam też to radzę, wpiszcie sobie w google - odchudzanie przed i po by Sasetka
DarkaGratka
2 marca 2016, 08:31Trener ma rację, na pewno dasz radę, tylko musisz uwierzyć :D Pamiętam swoje bierwsze biegi, gdy chciałam poprawić kondycję. Wtedy jeszcze nienawidziłam ćwiczeń i wysiłku fizycznego, cały czas myślałam że się ludzie na mnie gapią i śmieją. Postanowiłam biegać wieczorami. Przez pierwsze kilka dni było beznadziejnie, ledwo dociągnęłam do 0,5 km. Byłam zmęczona, obolała i wściekła, i mówiłam sobie że 'muszę' biegać. Aż jednego ślicznego wieczoru coś we mnie zaskoczyło. Przebiegłam te pół kilometra, myśląc jak mnie już mięśnie i stopy bolą, no nie dam rady. I wtedy się nagle otrząsnęłam, że wcale nie boli tak bardzo. Mięśnie ledwo się troszkę zmęczyły. Na pewno dam radę pobiec jeszcze kawałek, ot, do tamtej latarni. I potem kolejnej. I kolejnej :D Przebiegłam wtedy prawie półtora kilometra i w życiu nie byłam tak szczęśliwa! Potem i tak się okazało że limit dla moich stóp to 2 km, ale od tamtego czasu widzę swoje ciało całkiem inaczej. Nie jako mięso i kości które tylko bolą coraz bardziej, ale jako wspaniałą maszynę, zdolną do wielkiego wysiłku, jeśli tylko jej na to pozwolę. Więc pozwalam, i jestem z każdym dniem coraz silniejsza i zdrowsza. I Tobie życzę takiego przełamania :D Nie myśl o bólu, skup się na tym jak wspaniale pracują Twoje mięśnie i zapragnij sprawdzić, gdzie jest ich limit, i czerp satysfakcję gdy okaże się że dużo dalej niż myślałaś, a wszystko stanie się znacznie przyjemniejsze. Powodzenia :D
CookiesCake
2 marca 2016, 00:20Gratuluje spadku ;) Oby tak dalej!