Wczoraj leżałam przetrenowana w łóżku, ale dziś na szczęście czuję się o niebo lepiej. Wstałam, a za oknem tak piękna pogoda, że aż nie chce się wierzyć, że to Szkocja, gdzie zazwyczaj leje, a jak nie leje to wieje (i już nie wiem co gorsze), a jak nie wieje i leje, to jest pochmurno, szaro i ciężkie chmury unoszą się nad ziemią.
Lato zeszłego roku, moje pierwsze lato na emigracji (w dodatku w Szkocji) było takie, że co rusz w radiu mówili o zalanych terenach, o ewakuacjach ludzi, sztormie na morzu i zerwanych liniach elektrycznych. I przyzwyczajona do polskiego klimatu, który, mimo wszystko, jest przewidywalny, byłam przerażona tym gdzie ja wylądowałam. Gdy na chwilę rano świeciło słońce i można było sobie pozwolić na nie pojechanie do pracy w kurtce, to i tak trzeba było ją spakować do sakwy rowerowej, bo a nóż wieczorem będzie brzydko. I tak codziennie. W zeszłym roku był jeden dzień, gdy latem nie założyłam rajstop, więc można sobie wyobrazić jak depresyjnie taka pogoda może działać. Zwłaszcza, że ma się porównanie z Polską.
Ja tu się po angielsku rozwodzę nad pogodą i zamiast wyjść na rower lub basen, tkwię przed kompem.
Więc na szybko napiszę, że dziś pierwszy raz doznałam tej satysfakcji, gdy na profilu Vitalii, po wpisaniu mojej wagi, pojawiła się uśmiechnięta Pani Dietetyk z koszem warzyw, a obok niej napis "Gratuluję! Schudłaś!" :)
No i bardzo mi się spodobało, że obyło się bez słodzenia, pompy i przekazu w takim stylu, jakbym osiągnęła życiowy sukces i urodziła siedmioraczki, zdobyła wszystkie ośmiotysięczniki świata (w dodatku zimową porą) i w dzień zarobiła milion dolarów. Po prostu "Gratluję! Schudłaś!" Jedziemy dalej i szykujemy się na zrzut kolejnych 3kg. No to zrzucamy.
Więc dziś na śniadanie szklanka wody z cytryną, a do tego: płatki owsiane (3 łyżki), mleko, a później już same smakołyki: świeże maliny, migdały, figi suszone, morele suszone, orzechy włoskie i tradycyjnie filiżanka herbaty. Wszystko wyważone i w ilościach, na które Pani Dietetyk pozwala :) I pyszne!
Tyle na dziś. Idę w piękny, słoneczny, szkocki świat.
Bardzo miłego dnia Wam życzę :)
I Austrę dołączam, w której się ostatnio zakochałam. Będą w tym roku na OFF Festivalu, już nie mogę się doczekać :)
Przetrenowana leżę w łóżku i pluję sobie w brodę. Wszystko mnie boli i zmęczenie sięga zenitu. No i nie jest to najprzyjemniejsze zmęczenie na świecie.
Ale cóż...cierp ciało, skoroś chciało. Mam tylko nadzieję, że wyciągnę z tego przetrenowania odpowiednie wnioski.
No i cóż...diety drugi tydzień trwa, waga spada jak ta lala, a i jedzenie dobre i szybko można je przygotować i słodkiego się nie chce, jedynie od czasu do czasu walczę z pokusą, czyli zamówieniem pizzy. Niestety w sobotę (PÓŹNYM WIECZOREM...o zgrozo!!!) pokusa wygrała. Uwielbiam pizzę!!! Cholerka...
Ale poza tą jedną porażką wszystko idzie zgodnie z planem. A w torebce zawsze się znajdzie plastikowy pojemnik z pokrojoną marchewką, selerem i rzodkiewką na nagłe napady głodu.
No nic. Pierwsze dwa tygodnie. Zobaczymy co będzie dalej. Trzymam za siebie kciuki bo cel jest zacny - 55 kg, być pierwszy raz w życiu szczupłą (ciekawa jestem jak to będzie?), ćwiczyć regularnie i nie wracać do stanu wieloryba.