Miniony tydzień spędziłam pracując jak mróweczka całymi dniami. Robiłam to, co chciałam robić. Przetworzyłam 20 kg ogórków (ogórki kiszone, w miodzie, w zalewie musztardowej, w pieprzu ziołowym i kartuskie), 10 kg czarnych porzeczek, kilka kilogramów rabarbaru, agrestu, jabłek (na soki i dżemy) - piękne słoiczki stoją w mojej spiżarni, cudowny widok. Ja tak lubię: co chwilę otwieram drzwi do spiżarni i podziwiam. Nie jest tego dużo, ale jest. Później (we wrześniu) zrobię buraczki i czerwona kapustę -
i wystarczy na ten sezon, piwniczka pełna (mam bardzo malutką - co bardzo mnie boli). Nie przepadamy za kompotami, ale mam kilka słoików jagód z ubiegłego sezonu.
Teraz zaczynam leniuchować jak tylko będę w stanie. Muszę walczyć sama ze sobą, by nic nie robić - pomimo wszystko nie jest to łatwe, bo wciąż obowiązkowość we mnie rządzi mną.
Co do diety: schudłam 1 kg. Nie miałam czasu jeść i jest zbyt ciepło na większe posiłki. Ten niespodziewany spadek wagi spowodował, że znowu zaczęłam myśleć, by może jednak na nowo dążyć do tych 78 kg. No cóż, uaktualnię pasek, ważę więcej niż 83,8. jakoś nie miałam ochoty go zmieniać, bo tak fajnie wyglądał. A teraz mam ochotę trochę powalczyć, ale bez przesady. Przede wszystkim zadbać o regularność posiłków, pożegnać jedzenie słodyczy każdego dnia a wrócić do dużej ilości warzyw (co pomoże mi w walce ze słodyczami) - moje stare bolączki: pokonać i będzie OK. Chyba nic więcej nie muszę, bo nie jem tłusto, nie jem dużo.
Szkoda, że nie mam malin, na krzaczkach dużo małych zielonych, a czerwonych było zaledwie kilka i jakoś nie zapowiada się, że będzie dużo więcej. W ubiegłym roku już pod koniec lipca i cały sierpień zajadałam się nimi i chudłam (naturalny jogurt z malinami to dla mnie hit każdego lata).
Teraz "szykowanko" na urodzinowy grill cioci. Ciocia robi fajne sałatki, mięsa nie jem, alkoholu ciocia nie stawia. Kawałeczek tortu śmietankowego zjem z przyjemnością. Mieliśmy też zaproszenie na grill u naszych przyjaciół ... szkoda, że tam też nie będziemy mogli być.
Upał na dworzu. Najlepiej jest w chłodnym domku, ale trzeba się ruszyć. Piję dużo wody, by serducho nie szwankowało.
brugmansja
11 sierpnia 2015, 12:06Witaj w klubie "domowego przetwórstwa warzywno-owocowego". Ciekawe, że maliny i u mnie szykują się marne. A szkoda, bo to jedne z moich ulubionych owoców.