No to doleciałam... no i mam straszny kogiel mogiel w głowie, bo ten tydzień będzie intensywny.
Lot nie był taki zły, obejrzałam dwa filmy i zasnęłam, w sumie spałam chyba ze 4h. Nic nie jadłam w samolocie. Na nocny lot zjadłam kolację raz w życiu, kilka lat temu jak wracałam z Toronto, a potem chyba z 8 godzin wiłam się z bólu.
Dzisiaj dopiero po wylądowaniu wciągnęłam pomarańczę. Czuję duży dyskomfort w brzuchu, bo jednak w minionym tygodniu wciągnęłam dwa/może trzy razy więcej kalorii niż normalnie i czuję się "nadziewana".
Po powrocie do domu i rozpakowaniu walizek wzięłam się za pakowanie kolejnych pudeł. Jest już 14, a drugie tyle, a może i więcej dopiero przede mną.
We wtorek lot do Polski, po nową garderobę, bardziej formalną. Przy okazji kilka wypadów z koleżankami. Tylko 3 dni a tyle do załatwienia.
Jutro idziemy do gminy, żeby się wymeldować, w piątek musimy się zameldować w nowej gminie i poinformować o tym pracodawców. Jest to dla nas ważne, bo wejdziemy w inne progi podatkowe i w związku z tym będziemy płacić mniej, a kto lubi płacić podatki?
Samej przeprowadzki również nie mogę się doczekać. W budynku na dole mam siłownię i zamierzam stać się jej regularną klientką. Z resztą ta przeprowadzka ma dla mnie wyjątkowo symboliczny wymiar. Nowa firma, nowe miejsce, nowi ludzie i nowy początek.
Tęsknię za tym widokiem.