Znacie to? Zmęczenie, nogi z waty, pot się leje i mimo wszystko radocha? Satysfakcja? Przypływ endorfin? Uwielbiam to. Dzisiaj wstałam znowu bez czucia w karku, z bólem pleców, drętwieniem rąk. A tu wyzwanie za pasem. Postanowiłam na początek ćwiczyć etapami. Najpierw 20 minut truchtu, skłonów, brzuszków, potem 30 minut orbitreka.
Tak, tak, ja wiem, że im dłuższy wysiłek tym efektowniejsze spalanie tkanki tłuszczowej. Bo to ogólnie jest tak, że do ruchu potrzebna jest energia. Energię tworzy glukoza i kwas tłuszczowy. Przez pierwsze 20 minut 80% energii pochodzi z glukozy a 20% z kwasu tłuszczowego. Im dłużej ćwiczymy, tym więcej spalamy tłuszczu. Proporcje odwracają się po ok. 60-80 minutach.
Można więc powiedzieć - po cholerę to rozbijać, skoro nie będzie efektu? No może teraz nie, ale z czasem bym może będę mogła zwiększyć długość ćwiczeń "na raz". Najgorsze co może być to stwierdzić, że się nie opłaca. Ja myślę, że lepiej ruszyć tyłek przez 5 minut nawet, niż nie robić nic.
Pigletek
2 lipca 2016, 17:25Też kocham to zmęczenie. Ale przy tym upale nie będzie tego efektu. Źle znoszę je same w sobie, a przy ćwiczeniach chyba bym padła. Jak wieczorem się ochłodzi to zrobię brzuszki. Też uważam, że lepszy 5-minutowy ruch niż żaden :)
Magdzuska
2 lipca 2016, 13:28Ja również uwielbiam ćwiczyć :) czasami jest brak motywacji i ciężko się zebrać, ale warto się przemóc, bo samopoczucie po ćwiczeniach jest nieziemskie :)