...obrzydliwy numer nam wycięło wczoraj. Antoś postanowił, że nam zaginie. I postanowienie zrealizował znakomicie. Nie zareagował na moje rozpaczliwe "Aaaantooooś!!!", "Aaaantooooniiiii!!!", "Tooooosieeeeek!!!", "Zaaaaająąąąc!!!", "Chudy, wracaj do domu!" wywrzaskiwane regularnie z różnych stron domu od dwudziestej pierwszej do dwudziestej drugiej trzydzieści. Maciek wziął latarkę po szedł w noc kota szukać. Nie znalazł gada, to wrócił. A ja do północy latałam na dół i sprawdzałam, czy przypadkiem nie siedzi przy drzwiach balkonowych, rojąc przy okazji smutne myśli, oglądając oczyma wyobraźni ponure obrazy i dusząc łzy. Naprawdę się bałam, że dzieciaka już nie zobaczę. Mietek najpierw się awanturował, żeby go wypuścić (jakby chciał brata szukać) a później zrezygnował i poszli z Maćkiem spać. A ja czekałam... W końcu zobaczyłam światło na tarasie (czujkę ruchu mamy, zapala się automatycznie, nawet na kota) i prawie się zabiłam na schodach lecąc sprawdzić, czy to Antek. Chudy wrócił, małpiszon jeden, nawet nie uszargany przesadnie - pewnie siedział w jakiejś norze i czekał kij-wie-na-co. Poryczałam się dopiero wtedy, kiedy miętosiłam Zajca sprawdzając, czy rzeczywiście cały. Ile mnie to nerwów kosztowało...
Jeden problem odpadł, ale drugi się ciągnął - pralka nam szwankuje, wody nie chce odpompowywać, pokazuje "error 3" i stoi. Jak słyszę ten charakterystyczny dźwięk sygnalizujący błąd, to mam szczękościsk. No, tym razem padło na pranie zosiowe - mam nadzieję, że mi szmatki nie pogniją, bo po trzeciej próbie płukania i czwartej próbie odpompowania zakończone "error 3" zostawiłam wszystko i poszłam spać. Tak kole drugiej poszłam spać... Dzisiaj w robocie kumam nic.
Jako kura domowa sprawdziłam się w sobotę słabo - obiad był, a i owszem, ale prasowanie i sprzątanie garażu jakoś mi nie wyszło. Biały barszcz wydziergałam. Dobry był, ale zdecydowanie wolę żurek :)
Sobotni zlot czarownic się odbył. Było bardzo sympatycznie i śmiesznie :) Chyba winnam częściej do ludzi wychodzić, bo siedząc w domu to dziczeję a chore myśli mnie ściągają w dół. Trzeźwość w zlocie mi nie przeszkadzała, do domu miałam jak wrócić a i w niedzielę tarzać się na łonie Rodziny Maćka mogłam bez kacowych utrudnień.
Wczoraj pojechalim najpierw do jednej z Babć mojego Męża a później do jednej z kuzynek. U Karoli było fajnie - obejrzeliśmy w końcu ich mieszkanie, pogadaliśmy o pierdołach i rzeczach ważnych, Zosia pobawiła się z kuzynką. Natomiast do Babci sama (tzn. z Maćkiem i Zosiakiem) jeździć więcej nie chcę, bo tyle nieszczęścia, ile ma Babcia do obdzielenia, to na trójkę osób zdecydowanie za dużo i mnie przytłacza. W moim obecnym stanie ducha to ja niestety się nie nadaję - Babcia moim zdaniem (i nie tylko moim) ma depresję, a że nieleczona ona, to wyłazi wszystkimi możliwymi zakamarkami. Ona zawsze ponoć taka była - ale według mnie czarnowidztwo, lubowanie się w cierpieniu i poczucie krzywdy zewsząd, zdecydowanie się jej pogłębiło, odkąd ją znam. Teraz z Babcią już się nie da pożartować (to chyba grzech żartować, skoro tyle zła dookoła...), nie da się być radosnym. Głupi przykład - na moje entuzjastyczne opowiadanie, że SAMA piekę chleb (no chwalę się wszem i wobec, bo cieszę się z tego, jak prosię w deszcz...) usłyszałam, że "no ja jako dziecko też musiałam sama piec, ojciec mi kazał". Skrzywienie ust w grymasie cierpienia i ton głosu sugerował, że to było pełne poświęcenia dzieciństwo. A przecież ja się nie żaliłam, ja się cieszyłam, że coś mi wychodzi... Przerażające. Ja tak nie chcę! Po wczorajszej wizycie u Babci obiecałam sobie, że będę się leczyć - nie mogę (i nie chcę!!!) doprowadzić się do takiego stanu ducha i umysłu. Depresja to rzecz straszna!
Dzisiaj mamy z Maćkiem jechać do drugiej maćkowej Babci, na imieniny. W drugiej części rodziny Gajola na szczęście bywa weselej :) Ale przyznam się po cichutku, że koszmarnie mi się dzisiaj nie chce wyruszać gdziekolwiek - tak bym sobie chciała pomieszkać... A kij tam, nawet mogę poprasować te stosy prania :)
Pisałam już, że się chwalę nieprzytomnie wszem i wobec pieczeniem chleba. No to się pochwalę, że dzisiaj upiekłam takiego z cosiami - dodałam słonecznika i dynię (same pestki znaczy) i powiem nieskromnie: wyszedł znakomity :D:D:D
I tym optymistycznym (bo wpis mi wyszedł w sumie taki dosyć smutny...) akcentem kończę Kochani i zmykam. Buziaki poniedziałkowe!
Desperatka75
17 listopada 2009, 15:03A z tą depresją to faktycznie nieciekawe- ja tez się ostatnio taka maruda zrobiłam i to MUSZę zmienić czym prędzej.... <img src="http://img190.imageshack.us/img190/7193/jesien.gif"> Buziorki!
menevagoriel
17 listopada 2009, 15:02no ciekawa jestem Twojej fryzurki :)) ja nadal niezdecydowana na "model" ale juz calkiem zdecydowana na ciecie :) mimo tego, ze dziewczyny odradzaja :) ale tak jak mowilas: odrosna przeciez :)))
gachew
16 listopada 2009, 20:48tez w sobotę balowałam..oj balowałam, az mi się film zerwał...a jakie bzdury gadałam-to dowiedziałąm sie dzis w pracy, bo bawiłam sie w pracowo-koleżankowym gronie...Głupich nie sieją, sami sie rodzą... A co do domowego pichcenia-równiez w sobotę, zanim "zaszalałam" piekłam drożdżówki-całą górę drożdżówek....pochlałam 2 -ciepłe...i jak tu być szczupłym...Dbaj o siebie...najważniejsze, że nie wmawiasz sobie, że chcesz coś "z tym" zrobić...Będzie dobrze!!!! pozdrawiam cieplutko....:)))))
Nattina
16 listopada 2009, 19:20nigdy nie chcę zostac starą malkontentką, a obawiam sie, ze taka będe na starośc - marudna albo skwaszona. Ps. przygody z kotem nie zazdroszczę. Mam nadzieje, ze mu nagadałas!
MeryP
16 listopada 2009, 18:30chleba nie piekłam, musze koniecznie spróbować, już czuję ten zapach w caałym domku:) Rodzinka w komplecie-to najwazniejsze:)
funnynickname
16 listopada 2009, 14:58babcia raczej nie ma depresji, tylko diabelski charakterek. Sa tacy ludzie ciagle pokrzywdzeni przez los, ktorych jedynym zyciowym celem (oraz polepszaczem ich samopoczucia) jest sprawianie przykrosci, zgryzliwe komentarze i "pilowanie" entuzjazmu. Depresja nie polega na wbijaniu szpili, nawet na to sie nie ma ochoty.. Mam nadzieje, ze sie z tego wygrzebiesz. Troche to trwa, ale impossible is nothing :-) sciskam
livebox
16 listopada 2009, 14:30Kiedy uciekł z domu Hasan(średniej wielkości kundel, o jasnej ciemnobrązowej sierści0-wstręciuch jeden- omal nie dostałam zawału. Zamiast lecieć na egzamin biegałam jak opętana po całym Poznaniu i przeklinałam czworonoga, że aż przechodni się oglądali. Okazało się, że drań buszował po kamienicach i został złapany przez dzieciaki sąsiadów i zaprowadzony do domu z powrotem. Kiedy dorwałam kundla chciałam wytrząść z niego pomysły ucieczki raz na zawsze, ale w zamian tuliłam się jak głupia i płakałam jak jeszcze głupsza. Chyba nigdy wcześniej nie czułam jak bardzo jest dla mnie ważny... Co do depresji. Moja koleżanka wróciła z depresją z emigracji. Chodziła do terapeuty i dziś jest inną osobą. Niegdyś cicha myszka, pyskuje ile wlezie i nie daje sobie dmuchać kaszę. Depresje pokonała, choć jak sam twierdzi musi wciąż musi się kontrolować.
kasiapelasia34
16 listopada 2009, 13:14Zazdroszczę tego chleba :-) Chyba zakaszę rękawy i powrócę do tego procederu (chociaż z nastawieniem lenia trudno coś zmajstrować; no i na ten zakwas trzeba cierpliwie czekać....). Po dzisiejszej wędrówce sklepowej za dobrym chlebem chyba z konieczności wróci pieczenie. Ale radość z tego jest zawsze, jak już się uda :-) Moja babcia, która słynęła z dobrego chleba, dodawała zawsze trochę gotowanych ziemniaków (na cały piec bochnów) i wtedy chleb zachowywał długo wilgotność, był pyszny, nawet tygodniowy.... A wasza Babcia niekoniecznie ma depresję. Jeśli tak ma od zawsze, to może to być tak zwany typ cierpiętniczy, który w ten sposób próbuje na siebie ściągnąć uwagę i wzbudzić współczucie. To się zdarza u osób, które nie dostały w życiu odpowiedniej dawki miłości...Uważają się za wiecznie skrzywdzone i domagają się od wszystkich potwierdzenia tego. Pozdrawiam ciepło!
DeLaRosaNegra
16 listopada 2009, 13:12szkoda że ja unikam chleba jak poparzona :) bo chętnie sama spróbowałabym upichcić;)