...mnie dopadło. Takie w wersji de luxe. Zaniedbałam Vitalię, zniknęłam - nie zaglądam, nie czytam, nie komentuję, nie wpisuję. Przytyłam nieco - ale to na własne życzenie. Się zdarza. Szat drzeć nie zamierzam, nie chce mi się. Zresztą - ostatnimi czasy nic mi sie nie chce. No, może spać...
Ale należą się Wam przeprosiny. I krótka (już ja się znam - na pewno nie będzie krótka) relacja z rozwinięciem "spisu treści" z poprzedniego posta :)
Zakalec w chlebie
Postanowiłam upiec chleb. Sama. Z osobiście zrobionego zakwasu. Wyrabiając ciasto ręcznie. Piekąc w piekarniku. Bez maszyny do chleba, po prostu od a do zet SAMA. No i upiekłam :) Mój pierwszy chleb miał przepięknie pachnącą, chrupiącą skórkę, był spieczony, wyrośnięty i zamiast puszystego wnętrza miał bagienko :) Nie powiem, że w życiu nie wydziergałam takiego zakalca, bo to byłaby nieprawda - w dziedzinie zakalców objawiam ponadprzeciętny talent. Ale TEN zakalec to rzeczywiście było mistrzostwo :) Bagienko w ślicznej skórce elegancko zaliczyło kibel a w domu pozostał przepiękny zapach świeżo upieczonego chleba. Ale zaparłam się, Kochani - qjoństwo ze mnie wylazło ("że co? że ja czegoś nie potrafię? a kija tam - skicham się a zrobię") i kolejne chleby wyszły dobre :) Za wyjątkiem wczorajszego (z samej pszennej mąki wychodzi blady i bez smaku) i dzisiejszego. Teoria dotycząca zakalca (i dzisiejszego chlebka) jest taka, że miałam za młody zakwas a nie mizerne talenty piekarynkowe :) I tej wersji będę się trzymać - dzięki Gudelowa!!! :)
Choroba
Grypa żołądkowa najpierw zaatakowała starsze dziecię przyjaciół, u których spędzaliśmy któryś z poprzednich piątkowych wieczorów. Tymek wymiotował chlustająco - orzekliśmy, że to po spaghetti. Bo oprócz wymiotów objawów choroby nie było żadnych - ani gorączki ani ogólnego rozbicia. Ot - zatrucie. W sobotę wymiotował Lesiu, młodszy dzieciak przyjaciółki. W niedzielę i kawałek poniedziałku - nasza Zosia. We wtorek - opiekunka (której Mama i jej Jacek mieli to samo, ale jeszcze z gorączką). Natalka była niedysponowana (i co za tym idzie - nieobecna) przez kolejne dwa dni... Z racji nieobecności opiekunki wzięłam dzień urlopu w firmie. I snułam plany, że z zapakuję Zochacza i pojedziemy do banku, na zakupy. Taaaa... Mnie dopadło wieczorem - całą noc spędziłam trzymając w objęciach muszlę klozetową. Ewentualnie siedziałam na tronie a tuliłam się do miski... Do pracy i tak by nie poszła, bo w ciągu dnia było w sumie niewiele lepiej. Dzwoniłam po ratunek do mojej Mamusi - przyjechała, zajęła się Zosiakiem a ja spałam. W czwartek do pracy poszłam, ale do Zosi przyjechała moja Mamusia i Teściuffka - bo Natalia dalej chora... W domu został też Maciek, który chorował także w nocy, tyle, że kolejnego dnia. Posypaliśmy się, jak kostki domina - Mama Ela z Tatą Andrzejem byli następni. A na końcu dopadło moich Rodziców. Wirus niefajny, bo powodował gorączkę, wymioty i inne atrakcje :) Ale krótkotrwały - średnio wycinał z życiorysu po półtora dnia. No i tak płaskiego brzucha to nie miałam daaaaawno :P Natomiast serdecznie współczuję bulimiczkom wszelkiej maści - ja bym jednak nie mogła sama z siebie prowokować wymiotów, oj nie....
Dziwne stany ducha i chemiczne wspomaganie
Deprechę mam. Dostałam leki i je biorę. Delikatne bardzo, bo ja się zawsze strasznie bałam tabletek na głowę. Chyba zaczynają działać. Tyle w temacie.
Auto
Dalej jesteśmy pozbawieni Mondeo - stoi w warsztacie i czeka na ostateczną decyzję ubezpieczyciela. Na razie wyrazili zgodę (co za tym idzie - chyba za to zapłacą, co? :>) na otwarcie silnika i diagnostykę.
A w naszym "jeziorze" niemal utopiła auto moja przyjaciółka - miałyśmy razem jechać na szkolenie, przyjechała po mnie i w rezultacie jej przemoczone auto (wyciągnięte za ładny uśmiech przez pana z ciężarówką z budowy obok) zostało pod moim domem. Woda wlała się jej niemal do siedzeń - musiała później jeździć na osuszanie... No rzeźnia, Kochani...
Kotki
Obudził się moich futrzastych dzieciakach zew natury. Mietas spędza większość czasu na dworze - schudł i ma przepiękne, grube (ciepłe :P) futro. Antoś - jako nadworny panikarz - bardziej pilnuje się domu, co skutkuje tym, że awanturuje się raz z jednej, raz z drugiej strony drzwi tarasowych. Gdy jest w domu - mam go wypuszczać (zawodzi przenikliwie i jękoląco), jak jest na dworze - to spanikowany skacze na drzwi i wrzeszczy, żeby go wpuścić. Obłęd :) Oba przynoszą co chwilę myszy - czasem żywe, czasem już nie - albo ich części. Wczoraj znalazłam na tarasie mysz bez głowy...
Natalia ma do oddania małą, calutką czarną dziewczynkę. Chciałabym trzeciego kota, ale mój zdroworozsądkowy Pan Monsz zaprotestował. Wiem, że ma rację, wiem. Ale chciałabym trzecie futrzaste :)
Zakupy
Nie pamiętam, co chciałam napisać tydzień temu w temacie zakupów :) Chyba tylko tyle, że pierwszy raz (nie przed imprezą albo wyjazdem) wyjechaliśmy z supermarketu tzw. wielorybem - ale wzięłam na ten przykład 6 kilo mąki :P Wiecie - teraz to ja na wsi mieszkam, muszę w domu zapasy mieć... ;)
Hormony
Zrobiłam badania wszelkiej maści. Wszystko mi wyszło w dolnej granicy normy. Znaczy - w normie, ale poobniżane. I co teraz zrobić? Lekarz mi powiedział, że część wyników mu się jednak nie podoba - jak na mój wiek powinnam mieć dużo więcej np. estradiolu. Na razie stanęło na tym, że jeszcze trochę czasu pobiorę małe-białe-tableteczki-na-głowę a z terapią hormonalną na ten czas się wstrzymam (no bo w sumie mam w normie...) i powtórzę badania. Jak dalej będzie nisko a pilsy na czaszkę nie zdadzą egzaminu, to wtedy poprawię hormony farmakologicznie. Boję się grzebać w swoim organiźmie, ale z drugiej strony - dosyć mam już samej siebie. Coś trzeba przedsięwziąć - mam małe dziecko i muszę być na chodzie.
Zostałam Ciocią
Moja kuzynka urodziła córeczkę :) Przyjaźniłam się z Marysią całe liceum i pół studiów - bo oprócz tego, że rodzina, to jeszcze po prostu fajny człowiek - i do dziś zostały mi mocno serdeczne uczucia. Bardzo przeżywałam jej problemy z zajściem w ciążę (było prawdopodobieństwo, że wcale nie będzie mogła mieć dzieci), kibicowałam jej w ciąży i uspokojałam, że da sobie ze wszystkim radę. I cieszę się, jak gwizdek :)
Imprezy
Było ich kilka. I jak zazwyczaj jestem na maksa imprezowa, to od jakiegoś czasu ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę, to biba. Co mi się marzy? Wyjazd w ciepłe kraje, basen, palma i książka. Dobra opieka dla Zosiaka pluszczącego się w basenie. A wieczorem dobre samopoczucie, fajny ciuch i impreza do rana na wielkiej dyskotece. A rzeczywistość? O godzinie 21 Zosia śpi w łóżeczku a ja ląduję u siebie z Agathą Christie i po 15 minutach gaszę światło. Nawet mnie na dół do komputerowni (Vitalii) nie ciągnie. Zestarzałam się ;)
Jeszcze kilka rzeczy
Chciałam oddać krew. Okazję miałam przednią, bo we wtorek pod moim biurowcem parkował Autobus Honorowego Dawcy Krwi. Mnie już od liceum korciło, żeby krwią się podzielić, ale do tej pory - z różnych przyczyn (mniej lub bardziej zależnych ode mnie) - jeszcze się na to nie zdecydowałam. Osobiście (całe szczęście!!!) sama nigdy nie potrzebowałam krwi, ale mojej Siostrze ktoś kiedyś uratował życie. Czas się odwdzięczyć :) A że mam dość rzadką grupę, bo 0 Rh-, to tym bardziej...
Poszłam pogadać z doktorem w autobusie i niestety, tak jak się obawiałam, muszę najpierw odstawić leki. Mają być znowu styczeń-luty. Będę wiedzieć wcześniej, to się odpowiednio przygotuję :)
Miało być krótko, taaaa.... A kiedy ja zasiądę do Waszych pamiętników, hm? Nie wiem, co u Was słychać, bo od miesiąca zaglądam sporadycznie do pojedynczych ludków...
Buziaki czwartkowe!
aganarczu
13 listopada 2009, 10:40Przeczytalam caly wpis... Najwazniejsze, ze powolutku wracasz do siebie. Co do krwi ... ja oddaje i tez mam grupe O Rh - .
kilarka2
12 listopada 2009, 17:32No właśnie tak czytając Twój wpis wpadłam na odpowiedź na pytanie z mojej wiadomości do Ciebie, czyli jakie tablety Ci na razie uniemożliwiają oddanie krwi. Ale to spoko, kuruj swoją duszę, a potem po odstawieniu tabletków idź się dowartościuj, oddając krew - zejdziesz z fotela z poczuciem "dobry ze mnie człowiek" :D zawsze pierwsze oddanie to taka właśnie euforia, potem już tego tak nie czujesz. Potem jest myśl "no przecież to oczywiste, że oddaję, skoro mogę, tylu ludzi nie może, a krwi wciąż brak" :) także polecam "pierwszy raz", obojętnie czy w ambulansie, czy w centrum krwiodawstwa :) buziak
Nattina
12 listopada 2009, 17:26dobrze ze jestes i zdajesz relację. Tablety łykaj, do zdrowia wracaj, spij ile wlezie...ja tez tak lubie, spac...
TazWarkoczem
12 listopada 2009, 17:13kto nie wie, o co chodzi... ten bagatelizuje.... z całęgo serca zycze Ci wygranej walki z deprechą , bo to cholerstwo łątwo nie puszcza.... byle do wiosny... buziaaaak
Desperatka75
12 listopada 2009, 14:34dobrze, że o siusiorkach nic nie ma(patrz wpis- jak znajdziesz casz ;-)) <img src="http://www.gifzona.com/i/masters/berez/09.gif"> Pozdrówki!
sahlma
12 listopada 2009, 12:39Ciekawa jestem co brałaś na te swoje smutki? Może podpowiesz bo bardzo potrzebuje pomocy w tej kwestii. Pozdrawiam
livebox
12 listopada 2009, 12:34Listopadowa pogoda bardzo sprzyja depresyjnym stanom. Ja czuje się podobnie. Ciśnienie skacze mi jak oszalałe, a po pracy mogłabym spać do białego rana, albo jeszcze dłużej. Życie towarzyskie zaniedbałam i jakos nie żal mi go wcale. Znajomym tłumacze, że ciąża i ewentualnie zapraszam do siebie. Dziś ide do lekarza sprawdzić co u mojej kruszynki sie dzieje. Mam nadzieje, że czuje się lepiej niż mama:) Czy mogłabyś podzielić się przepisem na swój chlebek? oczywiście, gdy w końcu uda ci się dotrzeć do komputerowni:) Pozdrawiam i nie daj się depresji. To tylko choroba, można ją pokonać.