...jak psiur jakiś. Toć nie napiszę, że jak suczysko, no nie? ;)
Wczoraj Dzień Babci - wywieźliśmy Zosię do Wejherlandu, do dwóch Prababć i jednego Pradziadka (Dziadkowie Maćka - mi została jedna Babcia, w dodatku w Krakowie...). Zeżarłam kawałek sernika na zimno u jednych i kawałek drożdżówki u drugich - "bo Ty dziecinko schudłaś i nic nie jesz". Ale z premedytacją zaoszczędziłam kalorie w domu, nie zjadłam lunchu :)
Dzisiaj także dzień na wariackich papierach - rano basen Zosieńki, później fotograf (wywoływałam zdjęcia dla Mamusi i Teścuffki - w końcu to też Babcie :)), później dom, Tesco, 5-10-15 (kupiłam Zosi sukienkę :D), znów fotograf (trzeba było odebrać zdjęcia...), hurtownia dziecięca (kupiłam Zosi dużą butlę :D), kolejny sklep (kupiłam Zosi rajstopki :D), chwila w domu (udało mi się uśpić Zosię na godzinę) i do Teściów a później do moich Rodziców. Po sklepach latałam z Zosiskiem w nosidełku, więc mój kręgosłup piszczy. Zosia ledwie żyje, Maciusiowi niedawno dopiero udało się ją uśpić, bo oprócz zmęczenia trapi ją ząbkowanie. Ja też ledwie żyję...
Jutro w planach mam robienie niczego. Hmmm... Jaaaaasne :) Już to widzę - czeka na mnie pralka, żelazko, ogarnięcie chatki, zakupy i kuchnia, ajejej. Ciekawe, jak sobie poradzę z tym wszystkim po powrocie do pracy, he he ;) I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszą litanię i zmykam do wyrka :)
Buziaki czwartkowe :)
PS. Domek się robi, hy hy hy :):):)
Wczoraj Dzień Babci - wywieźliśmy Zosię do Wejherlandu, do dwóch Prababć i jednego Pradziadka (Dziadkowie Maćka - mi została jedna Babcia, w dodatku w Krakowie...). Zeżarłam kawałek sernika na zimno u jednych i kawałek drożdżówki u drugich - "bo Ty dziecinko schudłaś i nic nie jesz". Ale z premedytacją zaoszczędziłam kalorie w domu, nie zjadłam lunchu :)
Dzisiaj także dzień na wariackich papierach - rano basen Zosieńki, później fotograf (wywoływałam zdjęcia dla Mamusi i Teścuffki - w końcu to też Babcie :)), później dom, Tesco, 5-10-15 (kupiłam Zosi sukienkę :D), znów fotograf (trzeba było odebrać zdjęcia...), hurtownia dziecięca (kupiłam Zosi dużą butlę :D), kolejny sklep (kupiłam Zosi rajstopki :D), chwila w domu (udało mi się uśpić Zosię na godzinę) i do Teściów a później do moich Rodziców. Po sklepach latałam z Zosiskiem w nosidełku, więc mój kręgosłup piszczy. Zosia ledwie żyje, Maciusiowi niedawno dopiero udało się ją uśpić, bo oprócz zmęczenia trapi ją ząbkowanie. Ja też ledwie żyję...
Jutro w planach mam robienie niczego. Hmmm... Jaaaaasne :) Już to widzę - czeka na mnie pralka, żelazko, ogarnięcie chatki, zakupy i kuchnia, ajejej. Ciekawe, jak sobie poradzę z tym wszystkim po powrocie do pracy, he he ;) I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszą litanię i zmykam do wyrka :)
Buziaki czwartkowe :)
PS. Domek się robi, hy hy hy :):):)
kilarka2
23 stycznia 2009, 10:36ja nie wiem - jak sobie myślę, że do tego mojego życia, w którym i tak wciąż mi czasu brak miałoby dojść dziecko i tego czasu byłoby jeszcze mniej... łoooo matko, dla mnie myślami póki co nie do ogarnięcia ;) no ale przecież możliwe, tyle matek pracuje i dają radę czyli wykonalne to jakoś jest ;) buźka