...ale jakoś mi z tym mądrym nie po drodze. I z pisaniem też mi nie po drodze. A nie, wróć - po drodze mi, jeno skupić się nie mogę i wyartykuować, co mi w duszy siedzi.
Nastrój wciąż "taki so" - trochu dołujący, trochę bojowy - sama się siebie boję... Samopoczucie fizyczne też takie bylejakie - ni to zdrowa, ni to chora. Cosik mnie rozkłada, ale słabe jakieś i nie daje rady - albo mój organizm silniejszy, niźli mję się wydaji. Tak po prawdzie to wolałabym być albo zdrowa albo chora - takie niewiadomoco nie pozwala ani cieszyć się życiem ani pochorować bez wyrzutów sumienia. Znaczy - tak naprawdę to wolałabym być zdrowa, ale mniemam, że rozmiecie o co mi kamon.
Zochacza jednak nie puściłam dzisiaj do przedszkola. Ale antybiotyk odstawiliśmy - naprawdę źle reaguje na leki, nie będziemy dzieciaka (i nas przy okazji) katować. Jutro chcę Myszę do przedszkola odstawić, chociaż jeden dzień - długa przerwa za nią, za długa, jak na takie małe dziecko. Wojtas całkiem przyzwoicie się zachowuje, chociaż także potrafi nas w nocy zaskoczyć marudzeniem - jakby miał jeszcze czasem kolki. Możliwe to?
Maciej wyjeżdża w poniedziałek na tydzień. Jestem przerażona. Naprawdę. No nic - nie mam co sobie roić czarnych scenariuszy - może akurat dzieciaki mnie zaskoczą łatwością zasypiania, mocnym snem i łatwymi/trudnymi (Zosia/Wojtuś) pobudkami?
Czasu mam dla siebie tyle, co kot napłakał. Marzy mi się dłuuuuuga kąpiel, w pachnących cosiach, z książką i czymś lodowato zimnym do picia. I co? A g....no. Albo zasypiam na stojąco i nie mam siły (wczoraj odpadłam o 21.04 - jeszcze przez Zochliną, no mówię, że mnie coś rozbiera...) albo jest sto milionów ważniejszych rzeczy do zrobienia (kiedy zacznę być dla siebie ważniejsza, niż sto milionów innych rzeczy?) albo wyrzut sumienia mnie szarpie, że przecież z dziećmi można posiedzieć i z mężem...
No i tak sobie pierdząco-marudząco spędzam czas. Fajnie mi z tym nie jest. Ale i nie robię przesadnie nic w tym kierunku, żeby mi było lepiej. Ciekawam, co się musi wydarzyć, żebym ruszyła zad i coś zmieniła zamiast czekać kij-wie-na-co.
Buziaki czwartkowe.
PS. Kolor wpisu jest na poprawę humoru i ożywienie moich zwłok. Może zadziała? No co, od czegoś trzeba zacząć!
livebox
23 września 2011, 10:59A opis mimi wszystko jak zwykle powiewa optymistycznym podejściem do życia.
gachew
22 września 2011, 20:59nastroju w kolorze różowej landrynki :), myśli w kolorze tęczy, fajnych rzeczy tylko dla siebie w ilości spadających liści z drzew.... :)))))))
ZielonyGroszek
22 września 2011, 19:43jak mąż wyjeżdżał brałam swoje dziecię do wspólnego łoża i ... byłam spokojniejsza i bardziej wyspana :)). Nastrój u mnie jesienny, może za szybko, ale w środku jakaś tęksnota, czy też żal, za tym co umyka ... ale ja mam tak co roku, nauczyłam się obchodzić łagodnie z sobą. Remedium na smutki to smieszna książka, świece o zapachu cynamonowej szarlotki :)), długaśna kąpiel w czekoladowej pianie, zbieranie liści i kasztanów z Młodym. Polecam wynalezienie własnej autoterapii... np. moja koleżanka im bardziej szaro za oknem, tym bardziej odjazodwe skarpetki zakładała ... jak miała doła zerkała na stopy, radośnie skrzące durnymi kolorami. Poszukaj coś TYLKO dla siebie... małego, a przytulnego jak kocyk. Powodzenia!
KOPIKO
22 września 2011, 15:23kolor wpisu zadziornie zaczepia i usmiecha się pod nosem :)) Dzieciaki na noc weż do siebie do sypialni, oczywiście jak muż wyjedzie, będą miały mamusię blisko a Ty nie będziesz latać z pokoju do pokoju.....nikt nic nie bedzie wiedział i widział a Ty będziesz spokojniejsza :)) buziaczki na przetrwanie :)