matka zaczyna mi już działać na nerwy. dzisiaj w ramach prac zleconych mam iść do US zanieść wypełnione pity (oczywiście na pieniądze na bilet tramwajowy nie mam co liczyć), posprzątać w szafce, iść na zebranie do szkoły i coś, co przelało czarę goryczy. zrobić naleśniki po meksykańsku. lubię gotować, ale smażenie 50 (słownie: pięćdziesięciu) naleśników na jednej patelni to gruba przesada. do tego jeszcze duża ilość farszu. a jak nawet zrobię wszystko, to matka wróci z pracy z awanturą, bo
zawsze znajdzie się coś, co jej nie przypasuje. a potem jeszcze Luby wieczorem niezadowolony, że jestem zmęczona.
menu.
śniadanie: owsianka na wodzie z odrobiną mleka, bananem i pięcioma orzechami laskowymi.
drugie śniadanie: kanapka z serem Lazur.
obiad: naleśnik po meksykańsku.
poko: jogurt malinowy Jogobella light.
idę smażyć te głupie naleśniki. a mój postulat zakupienia drugiej patelni do naleśników powieszę na lodówce.
pozdrawiam.
nelly.
12 marca 2013, 12:22Rób przysiady między smażeniem, wyjdzie Ci na dobre! :) Nie łam się, nie ma rzeczy nie do pokonania :)
aeroplane
12 marca 2013, 12:09z nalesnikami swietnie rozumiem, mam podobny problem :(