Po dwóch dniach dietowania, bez zmiany paska określającego moją pulchność nabytą oraz bez pobrania miar krągłości wszelakich, nadszedł czas spojrzenia prawdzie w oczy. Nie wiem na co liczyłam. Chyba najbardziej na litość wroga ukrytego standardowo pod szafką w łazience. A zatem piątek, piątunio piąteczek rozpoczęłam od patrzenia prawdzie w oczy. Prawda z lustra kaprawo na mnie zerkała, podpuchniętym okiem prawym i podpuchnięcie to nie wynikało z żadnych karalnych poczynań ślubnego ojca dzieci moich, ale z nagromadzenia w tym miejscu lipidów w wyniku przesunięcia i ugniatania poduszką przez godzin kilka. A zatem prawda ta zerkając kaprawo powiada: „Dasz radę, nawet jeżeli jesteś grubsza niż wtedy kiedy z największą wagą zaczynałaś po raz kolejny przygody z odchudzaniem, to co z tego że osiągnęłaś ciężar dobrze wypasionego słonia, to że będziesz to wiedzieć nic nie zmieni, nie jesteś teraz szczuplejsza niż będziesz za minutę po wejście na łazienkową podszafkową”, na co ja „nie dam rady, nie dam, teraz przynajmniej mam nadzieję, że nie mam tej wagi dobrze wypasionego słonia, zważę się za tydzień”, na co prawda kaprawa: „ale za tydzień będzie to samo, i nie będziesz wiedziała czy chudniesz czy kopiesz się z koniem, uaktualnij ten cholerny pasek” „nie”, „tak”, „nie” „tak”. I stałyśmy dobrych kilka minut z tą prawdą kaprawą naprzeciwko siebie i prowadziłyśmy jałowe dyskusje, i prawda na mnie, ja na prawdę zerkałyśmy coraz mniej kaprawo i pochyliłam się pod szafkę, by łazienkową podszafkową wysunąć, i skrzypnęło w krzyżu, i gruchotnęło w kolanie i łazienkowa wylądowała w pozycji gotowości do dźwignięcia wagi mojej. Tylko jakoś nic się tam nie zaświeciło. Podszafkowej się baterie skończyły, bo ile może stać nieużywaną. I to był znak, żeby zakończyć na dzisiaj dyskusje z kaprawą, popchnąć łazienkową podszafkową na właściwe jej miejsce i w spokoju duch ruszyć do pracy. Ale nie, Kaprawa zaczęła mnie podpuszczać "ty tchórzu, ty tchórzu szkoda że tak przed czekoladą nie uciekasz jak przed wagą.." Zatem starym socjalistycznym sposobem podniosłam łazienkową podszafkową, wyjęłam baterie, zamieniłam je miejscami i pojawiały się na wyświetlaczu słabiutkie dwa zera. Popatrzyłam jeszcze chwilę ze łzami w oczach na te zera licząc że znikną, ale trwały na posterunku delikatnie migocząc. A zatem z zamkniętymi oczyma stanęłam, tam gdzie stawać nie chciałam. No i stało się, jestem cięższa niż na początku drogi, jestem zmarnotrawiona do granic możliwości, jestem zdemotywowana… a kaprawa się cieszy: „a masz, a masz, a nie mówiłam co by się tematem zająć, a nie mówiłam żeby się od czasu do czasu ważyć, wtedy obudziła byś się in plus 0,5 a nie in plus 10”. Pomiarów już nie pobrałam. Zabiłam kaprawą na czas jakiś – pewnie do przyszłego piątku.
K woli wyjaśnienia zaprezentowana powyżej jednostka chorobowa tak z medycznego punktu widzenia nazywa się dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości tj. rozdwojeniem jaźni, ale ja jestem szczególnym przypadkiem tej choroby, posiadam ją tylko w koincydencji pomiędzy ja, moja waga i rozmiar. Poza tym raczej u mnie się nie objawia, także nie trzeba się mnie bać. Chociaż… czasami sama się siebie boję…
bali12
8 maja 2020, 08:25"ty tchórzu, ty tchórzu szkoda że tak przed czekoladą nie uciekasz jak przed wagą.." -świetne , będę o tym pamiętać jak przyjdzie mi do głowy kolejne grzeszek. Póki co, trzeba się spiąć i walczyć ze sobą,żeby kolejny piątek wypadł lepiej:)
Lachesis
8 maja 2020, 08:37No na taki cud liczę, że kolejny piątek da mi kopa
roweLova
8 maja 2020, 08:19:-) Czyta się jak powieść chociaż szkoda, że to jednak nie fikcja a czyste fakty :-) Jedną prawdą objawioną mi się niedawno, z Tobą podzielę. Otóż: nic się nie zmienia od na dupie siedzenia ;-D Jest i strategia. przyznaję okrutna ale doskonała w swej prostocie: Pomyśl zanim zeżresz :-) Buziaki.
Lachesis
8 maja 2020, 08:36No rzeczywiście prawda objawiona :-)