Wreszcie waga z kopyta ruszyła. Niestety najgorsze w tym jest to, że nie dlatego że grzecznie się dietuję, ale dlatego że okropnie się stresuję. Ja wiem, że są ludzie i taborety, ale dlaczego ostatnio spotykam same taborety? Taborety przyprawiły mnie o rozstrój żołądka, także na samą myśl o jedzeniu czegokolwiek dostawałam mdłości
(być może doszedł jakiś wirus, bo dzisiaj od rana poza mdłościami bywałam tam gdzie król chodzi piechotą, dość często). Do tego zero apetytu i bezsenność. Przez cały tydzień spałam po 3 godziny - przez stres zasnąć nie mogłam. Gdyby to nie było takie męczące to bym podpuściła taborety, a one ochoczo zafundowałyby mi jeszcze z miesiąc takiego stresu. Taki miesiąc wart byłby blisko 10 kg w dół. A tak to już się tak nie stresuję, ale na żołądku nadal odczuwam ciężar i apetyt taki sobie, a raczej go brak, także może jeszcze coś pójdzie w dół.
Chociaż to niezdrowo.
A poniżej zestaw moich ulubieńców. Taborety z oparciem. To chyba już krzesła, ale w takim właśnie stanie je zostawię jak wyjdę z pracowa i zatrzasnę za sobą drzwi. Niestety zostawię też kupę fajnych postaci, które będą dalej walczyć z taboretami.