Weekend ten był daleki od ideału choć wydarzyło się parę dobrych rzeczy. Jeśli chodzi o dietę, to nie było żadnej. Na usprawiedliwienie mam to, że podczas targów panowały spartańskie warunki. Temperatura na hali była praktycznie równa tej na zewnątrz, a chyba nawet tam było przyjemniej, bo chociaż słońce świeciło. Inni wystawcy stali w kurtkach, rękawiczkach, czapkach, ja tak nie mogłam, bo ciężko mi się rozmawiało z klientem i pokazywało materiały cały czas podciągając kurtkę, schylając się pod stół żeby pokazywać katalogi, pisanie w rękawiczkach też mi nie wychodziło. Więc stałam bite 10 godzin w bluzie (szczególnie, że zrobiłyśmy sobie firmowe) i wytrzęsło mi cellulit jak nigdy. Chorobą się nie skończyło, chyba to bieganie w mrozie mnie zakonserwowało. Jednak o jakimkolwiek zdrowym jedzeniu nie było mowy, sama nie mogłam niczego zabrać, bo po prostu nie było miejsca gdzie to trzymać, a samochód mieliśmy za daleko żeby latać 5 razy dziennie i coś spożywać. I o ironio, obok nas miała stoisko firma cateringowa, która cały czas wystawiała w podgrzewaczach ciepłe posiłki. Nie mogłam z tego nie skorzystać, bo dopiero po ciepłej zupie (która niestety ociekała tłuszczem i miała porządny wsad) moja skóra wracała do normalnego koloru. O zbawiennym wpływie grzanego wina już nie będę pisać. Myślałam, że jak są takie warunki, to organizm wszystko wytrzęsie i spali, jednak o spotkaniu z wagą również nie będę pisać, bo mi wstyd. Mam nadzieję, że jak ciało zorientuje się, że już ma normalne warunki, to coś wydali i przestanie magazynować. Dobre z tego wszystkiego jest to, że złapałyśmy dużego klienta i ciekawe zlecenie. Wszystko wskazuje na to, że się uda, ale też już przestaje o tym mówić, żeby nie zapeszać.
Po zważeniu się, uświadomiłam sobie kolejną swoją wadę i jak potrafię się oszukiwać. Nie powinnam się dzisiaj ważyć, zrobiłam to z ciekawości, sama nie wiem do końca dlaczego. Często jest tak, że jak się zważę w czwartek, to w piątek potem zdarzają mi się grzechy, bo przecież następne ważenie dopiero za tydzień, a czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Dlatego od dzisiaj ważę się codziennie. Inne dziewczyny zrywają z tym nałogiem, bo ważą się jak opętane parę razy dziennie i staje się to chore. Jednak dla mnie to będzie sumienna kontrola sytuacji, a psychika może przestanie pozwalać na ustępstwa.
W sobotę mając pustą lodówkę skusiłam się na dwa kawałki pizzy którą zamówił sobie narzeczony i powiem Wam, że smakowała mi po takiej przerwie jak nigdy w życiu. W trakcie jedzenia nie mogłam przestać wychwalać tego smaku. Po pół godzinie jednak w cale nie czułam się dobrze. Spuchł mi brzuch i strasznie chciało mi się pić, chyba od ilości soli jaka w niej była. Więc po tym grzechu chociaż wiem, że raczej więcej na pizzę się skuszę, na prawdę nie czułam się dobrze.
Już Was nie zamęczam. U wszystkich czytam o sukcesach, więc raczej nikt nie będzie miał teraz ochoty czytać o mojej porażce.
MllaGrubaskaa
27 marca 2013, 15:36Jeśli to ile pokazuje waga nie wpływa na samopoczucie to jak dla mnie można ważyć się i 100 razy na dzień , ale jeśli każde 100gram więcej psuje komuś humor to niech lepiej wagę omija szerokim łukiem :))
ryba12390
27 marca 2013, 07:47ja na poczatku się ważyłam i tak czesto to robiłam, że miałam wrażenie, że nic waga nie schodzi. Cały czas widziałam 65,... o jej, teraz waże sie tylko rano.