Odwieczne pytanie
Człowiek to jest jednak głupie stworzenie. Niby wie lepiej, a i tak przez większość czasu sam się sabotuje. Ostatnio przez nadmiar czasu i okrojone możliwości jakoś bardziej wczytuję się w pamiętniki z głównej. Widzę wiele osób, które wracają (z tych samych powodów, co zawsze) i ich deklaracje, że tym razem będzie inaczej, po czym przeglądam przykładowy jadłospis i myślę sobie "no, chyba za rok znowu będzie to samo". Albo nowe osoby, które serio by chciały coś zmienić, ale też zabierają się za niskokaloryczne absurdy. I potem doznaję olśnienia:
Hej, ale przecież sama tak się motasz już prawie 10 lat!
Tak, tak. Oto modelowy przykład z jaką skutecznością można ignorować zdobytą wiedzę.
Wielu z Was, jak i ja sama, zdaje sobie sprawę z tego, z jakim wdziękiem głuchnie na mądrość płynącą z doświadczenia. Próbujemy oszukać przeznaczenie wmawiając sobie, "ok, wiem, że to nie do końca najlepsze wyjście, ale przecież skuteczne. Po diecie to ja już będę [...]".
Czyż nie?
A ja chociaż raz chciałabym, żeby czas "po diecie" nie był właśnie tym, jak brzmi. Przecież jest to niemal jednoznaczne z tym, że automatycznie przekształci się w czas "przed dietą". Kolejną dietą. Tak, tak. Może to będzie po kilku tygodniach lub miesiącach, ale jak się startuje z myśleniem dieta i po diecie, trzeba zaakceptować również to, że całokształt prowadzi do kolejnego odchudzania.
Każdy, kto miał więcej niż jedno podejście do redukcji doskonale wie, że cała sztuka polega na utrzymaniu efektów, a nie odchudzaniu jako takim. Chociaż samo w sobie wywołuje wiele zgryzot i frustracji, tak na prawdę sami to sobie robimy. A potem okazuje się, że nie jesteśmy w stanie wytrzymać w tym stanie nie wiadomo ile. Straszna niespodzianka, prawda?
W zeszłym roku schudłam trochę na IF mocno pilnując, by nie jeść poniżej 1800 kcal. Przez roku utrzymałam tamten spadek, chociaż sama dieta jako taka dała mi się we znaki. W końcu nie bez powodu byłam na niej tylko 3 miesiące, a nie do momentu uzyskania wagi właściwej.
W tym roku porwałam się na Montignaca. I znowu sukces. Teraz to tylko utrzymać, nie? Do wagi prawidłowiej 4 km, a ja... mam już dość. Mogłabym zwalić na sytuację szczękową, to bardzo dobra wymówka na wszystko. Jednak ja wiem, że to klasyczne zmęczenie materiału. Chociaż dieta sama w sobie bardzo smaczna, łatwo o odpowiednią podaż kalorii, ot jedynie trzeba włożyć nieco wysiłku w komponowanie posiłków. Zwyczajnie się odechciewa takiego... hmm... ascetyzmu na talerzu? Jest to sytuacja na zasadzie wszystko, albo nic, bo gdy następuje rozluźnienie (powiedzmy wprost, ani jeden posiłek, ani kilka dni z rzędu nie zrujnują nam zdrowia) momentalnie pojawia się samobiczowanie. I po co? Żeby odpuścić totalnie, a potem od poniedziałku, od kolejnego roku, do urlopu, urodzinami babci, czy zmianą pracy.
Nie lubię siebie takiej. Wiem, że to w gruncie rzeczy nigdzie nie prowadzi. W najlepszym wypadku nie utyję jakoś bardziej. Bo też przyznając uczciwie z żarciem nie jest tak źle. Niby lubię piwo, makarony, sery żółte, no ale chwila, te produkty to nie jest czyste zło, wystarczy popracować nad ilością. A nie wywracać od razu wszystko do góry nogami, bo... jednak łatwiej jest jeść mniej w jakiś "określony sposób", który nadaje diecie mistycyzmu, niż wziąć się za życie. Czyli wszystko to, co nas określa, a nie jest jedzeniem. Najlepiej to się chyba przyczepić do czasu wolnego, tak zwanej rekreacji i tego jak dbamy o siebie. Bo zazwyczaj przecież nie dbamy. Wbiliśmy sobie do łba, że jak naprawimy ciało to cała reszta magicznie się ułoży. A prawda jest taka, że nie wystarczy mieć wagi w normie, fajne uda, czy cycki, zafarbowaną siwiznę i ukryte przebarwienia na policzku. Trzeba umieć zadbać o relaks, spokój wewnętrzny i zadowolenie z siebie i miejsca, w którym jesteśmy. Nie od wczoraj mam nieodparte wrażenie, że w chwili, w której przestanę biernie przytakiwać frazesom "tak, tak sport to zdrowie", zamiast zacząć w końcu jakiś uprawiać, czy też "warto skupić się na sobie", a przecież taki czysty egoizm wcale nie jest łatwo osiągnąć.Do czego zmierzam? Uważam, że warto poznać siebie i... zaakceptować. Nad wieloma rzeczami powinniśmy pracować, ale niech to nie ogranicza się jedynie do braku cukru w diecie. Dopiero w chwili, w której będziemy ze sobą szczerzy i względnie polubimy siebie mamy szansę na trwałe sukcesy.
A do czego prowadzi szczerość w moim przypadku? Do sportu. A raczej jego totalnego braku. Jakbym tylko włożyła tyle w wysiłku w poszukiwanie dyscypliny, która mi odpowiada, jak w kombinowanie co ja to jeszcze mogę zmienić na talerzu... Taa....
xyz1987
29 sierpnia 2020, 14:13Super tekst. Z teorii to mogłabym udzielać porad żywieniowych 😂 ale tak ciężko to przełożyć na życie. Z drugiej strony, jak rozmawiamy niekiedy z moimi chudymi koleżankami z pracy co tam robią itp, to fakt większość coś tam ćwiczy ake6wszystkie strasznie mało i licho jedzą. Nie mówię że robią to celowo. Ot tak, taki mają styl żywienia.
Janzja
28 sierpnia 2020, 16:14Ogólnie wydaje mi się, że skupianie się na diecie nie do końca prowadzi do "sukcesu" - zależy tu też co nazywamy sukcesem. Widzę człowieka jako jakąś jednostkę, u której pod względem cielesnym będzie jakaś waga normą fizjologiczną, nie zawsze jest to prawidłowe BMI, ale jednak wizualnie wiadomo czy ktoś za chudy czy za gruby. Organizm sam z siebie dąży do równowagi, a wahania, w tym wypadku wagowe, wynikają (pomijając przyczyny zewnętrzne czy chorobowe) z przejadania się czy niedojadania na tle emocji. Skład produktów w dzisiejszych czasach to dodatkowa, istotna kwestia. Chodzi mi o to, że - zrzut kilogramów powinien mieć połączenie z tym jak na co dzień się funkcjonuje, jest to konsekwencja tego jak się żyje, nie tylko jedzenia i ruchu, ale też głowy, zaspokajania potrzeb itd. Sam spadek kg jest priorytetem przy tym jeśli czyjaś waga jest zagrożeniem zdrowia i życia. Inaczej mówiąc; bycie jako tako zadowolony z życia człowiekiem, rozwiązywanie problemów, kontrola stresu, wewnętrzny spokój i takie tam wprawiają organizm w lepsze funkcjonowanie i dążenie do tego. Skończę już ten komentarz bo się gubię xD. Inną sprawą co do ascetyzmu talerzowego jest też do podejście średniowieczne, jakie akurat nie uważam, że jest złe - mieli te dni postne/półpostne, ale nie na zasadzie nabrałem wagi to spadam, ale był to bardziej trening umiarowy, w dodatku taki rutynowy więc nie wymagał specjalnego skupienia czy rozkminy. Z tego np powodu, nieco słabo, ale jednak - w miarę spoglądam czy u mnie czasem jakiś dzień bezmięsny wpadnie przykładowo;)). Umiar we wszystkim ma sens myślę.
kawonanit
28 sierpnia 2020, 17:04Czyli udało mi się mniej więcej uchwycić to co chciałam przekazać ;) Bo pisząc zastanawiałam się, czy chociaż jedna osoba zatrybi tą głębię, którą postanowiłam się podzielić hahhaha Proste to to, prawda? :) I chyba wszyscy zdają sobie z tego sprawę. A potem trafia się na pamiętnik wysokiego chłopa, rówieśnika nawet, który na starcie przyznaje się do jojo i chwali dietą 1300 kcal. A w jednym z pierwszych komentarz tekst "ludzie tacy jak Ty są moją inspiracją". Najpierw witki opadają, a potem egzystencjalne pytanie "w czym niby jestem lepsza?". Oby mi tylko ten filozoficzny nastrój nie zdechł jak już wydobrzeję i będę mogła zacząć coś poza "byciem na diecie" hehehe
annaewasedlak
28 sierpnia 2020, 15:53Ważne jest też wyjście z diety a ja o tym dwa razy zapomniałam. Masz rację też myslałam,że tym razem to ja już na zawsze pozostanę szczuplą i nici ...
kawonanit
28 sierpnia 2020, 17:10Dlatego fajnie by było, gdyby wyjście z diety było takim naturalnym następstwem poprzednich miesięcy. Na tyle bezbolesnym, by nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że następuje :)
marylisa
28 sierpnia 2020, 15:02Ja już jestem w takim wieku, że chyba oswoiłam się z myślą, że już zawsze trzeba będzie się pilnować, a po każdym okresie większej rozpusty, na nowo zaciskać pasa- takie życie.
kawonanit
28 sierpnia 2020, 17:07A no właśnie - będzie trzeba? A gdyby postarać się udoskonalić sam proces, nie skupiać się tak bardzo na kaloriach jako takich, a na podniesieniu jakości codzienności na tyle, by mogła sobie trwać i trwać? ;)
marylisa
28 sierpnia 2020, 17:38mi generalnie aktualny sposób odżywiania pasuje i nie uwiera specjalnie, ale wiem, że na pewno nadejdą czasy, kiedy częściej będę sięgać po niezdrowe żarcie (chociażby urlop), no i myślę, że jako tako kaloryki też trzeba będzie pilnować zawsze (choćby mniej więcej), żeby sobie nieświadomie nie tyć powolutku nawet minimalnie przekraczając cpm. Nie wierzę cuda ;)
kawonanit
28 sierpnia 2020, 18:14Oj, ja w cuda też nie :) wierzę za to w aktywność, która może baardzo dużo rzeczy naprostować. Tylko trzeba się w to uczciwie zaangażować ;) nom, to takie marzenie moje ;)