Należę do tych osób, które ważą się codziennie i wyciągają średnią z tygodnia. Ważenie się co tydzień, czy dwa uważam za spory błąd, bowiem nie można wtedy wychwycić drobnych anomalii. Waga potrafi skakać z przeróżnych powodów i teoretycznie o tym wiemy, ale gdy np. skacze nam przed okresem widzimy tylko to, że jest więcej, albo nie ubyło i się dołujemy, zamiast skojarzyć ten fakt z możliwością, która pojawia się cyklicznie. I na co nam ten stres? Tak wiem, niektórym codzienne ważenie szkodzi. Uparcie wypierają fakt dobowych wahnięć i koniecznie od razu, natychmiast wprowadzają zmiany, aby ta głupia waga zaczęła w końcu spadać. A potem są zadowoleni, bo cyferki oczywiście się zmienią, ale nie widzą już związku z pojawienia się krwawienia dla przykładowej tu menstruacji. No, ale dla tych przypadków nie mam dobrej rady.
Tak, tak na wadze po tych kilku dniach 2 kilo mniej 😎 ale! Żeby nie było, ja bardzo dobrze wiem, że to woda, ale nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że ona sobie ze mnie zlazła! W ostatnich latach (zapewne przez nadwagę) podczas upałów bardzo puchnę. Słabnie mi chwyt przez opuchnięte dłonie. Kucanie jest dyskomfortowe przez sytuację w okolicach kostki, paluszków w sumie też. A teraz? Teraz jak ręką odjął! Czy to znaczy, że jedzenie miało na to, aż taki wpływ?
Jestem zaskoczona, bo wydaje mi się, że coś takiego mogłoby mieć miejsce, gdybym nagle odstawiła sól, której oczywiście wcześniej musiałabym nadużywać. Jednak mówiąc szczerze nigdy nie byłam jej wielką fanką. Tak samo, jak i octu zresztą. Wystarczą mi ich symboliczne ilości w potrawach, inaczej rzecz staje się dla mnie niezjadliwa. Na myśl przychodzi odstawienie gotowców, ale w odniesieniu do powyższego, te pojawiały się u mnie bardzo rzadko w ramach ostatniej deski ratunku. Z czym zatem przesadzałam? Ze słodkościami, kluchami wszelakimi i piwem, przy czym z tym ostatnim w zdecydowanie większym stopniu 😅 ale przecież piwo powinno odwadniać, nie? 😂
Siedzę i myślę, co zmieniło się AŻ TAK. I nie wiem. Jednak cieszę się bardzo na tą nagłą swobodą ruchów i komfort w bieliźnie. A wagę w wysokości 72,8 kg. traktuję jako wyjściową przy tegorocznym podejściu do odchudzania.
Janzja
7 lipca 2020, 13:29Hm, ja nic nie wiem :P. Ja idę do dietetyczki i ona coś gada o wodzie, a ja wzruszam ramionami. Mam totalnie olewcze podejście do wagi :D. Mam obrzęki wokół kostek i limfa mi się w nogach zbiera: jak jest dobra dieta to jest sens drenaży wówczas czy rolletica, do jakiego mam w sumie nieograniczony dostęp. Piję więcej wody. Dostaję jakieś suple, które czasem dziubię, czasem nie. To się musi u mnie kompleksowo dziać :p. Chętnie bym się tym interesowała, ale dosłownie nie mam na to miejsca w głowie, wszystkim się nie da :D. Z ciekawością jednak czytam wnioski innych :). Ja jak odstawiłam piwo to poleciałam tak z 6kg w ciągu kilku miesięcy w dół (plus polskie jedzenie zamiast angielskiego).
kawonanit
7 lipca 2020, 15:06Piwa nie oddam!! hahhaha teraz żyję cnotliwie, ale do tego trunku z pewnością wrócę ;)