To, co piszę, brzmi jak science-fiction? Nie ma tu ani „sajens” ani fikcji. Nie opieram się na literaturze fachowej ani badaniach laboratoryjnych (jedynym laboratorium był mój własny dom). Nie tworzę też fikcji, gdyż wszystko, co tu znajdziecie, przeżyłam i przetestowałam na własnej skórze. Co najważniejsze, przeżyłam i wygrałam ;) Jestem chodzącym dowodem na to, że można sobie poradzić. Więc zaradźmy. <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Ajm redy tu goł! Do roboty!
Opiszę potem pokrótce swoją historię. Nie chce się na niej skupiać, ponieważ nie ma ona znaczenia. Chcę, żebyście miały ogólny zarys tego, z czym się zmagałam, kiedy i jak przyszła do mnie moja bulimia. Jednocześnie pragnę, abyście zrozumiały, że nie jesteście same. Wiele innych bulimiczek chodzi po tym świecie, co już zresztą wiemy dzięki vitalii. To prawda, że szukanie grup wsparcia, sensownych forum, na którym ludzie mówią o tym, jak wyjść z choroby, portali, organizacji NGO, telefonów zaufania zajęło mi naprawdę dużo czasu. Rezultat nie był olśniewający. Wręcz smutny. Mizernie, naprawdę, mizernie... Polski FB milczy, tematu nie ma!
Czy to znaczy, że jesteście inne? Nie. To tylko znaczy, że poziom świadomości w naszym kraju to mniej niż zero... Możecie więc stać na balkonie i krzyczeć od rana do wieczora, że macie bulimię, a jedyne, co Was spotka to mandat za zakłócanie spokoju. Przetestowałam (może nie dosłownie). Jeżeli powiecie komuś „Mam bulimię”, to: 1) nie powie nic, bo nie ma pojęcia, o czym mówisz. Może to imię nowej kotki... a może nie...?; 2) powie, że bardzo mu przykro i zaproponuje od razu coś do jedzenia, gdyż pomyli bulimię z anoreksją (ale to i tak nieźle, tzw. wyższy poziom świadomości, że istnieje coś takiego jak dysfunkcja zw. z jedzeniem); 3) znowu nic nie powie ani teraz (nie wie, co to) ani później (bo chociaż sprawdził w necie, o co chodzi, nie ma pojęcia, jak spożytkować tę wiedzę. „Jak z taką osobą rozmawiać, żeby jej nie urazić albo nie pogorszyć jej stanu? Bardzo się martwię, ale lepiej udawać, że temat nie istnieje. Jeśli będzie chciała, to sama do niego wróci...” Jednak sama wiesz, że już nigdy nie będziesz o tym rozmawiać z delikwentem). Dopiero, kiedy powiesz: „Podjęłam decyzję i rozpoczęłam leczenie”, wszystkie te milczki, które tak naprawdę są Wam bardzo życzliwe, odetchną z ulgą i nagle rozwiąże im się język. Będą dumni i bardzo szczęśliwi, że mieli szansę przyczynić się do uratowania Waszego życia, bo w takich kategoriach rozpatruję walkę z tą chorobą. Nagle się okaże, że wokół was jest mnóstwo wsparcia i dobrej energii. Jednak to Wy, nie nikt inny jesteście odpowiedzialne za jakość swojego życia. Nikt inny, tylko Wy pewnego dnia wymiotłyście całą lodówkę i wsadziłyście sobie palec w gardło. Nie zrobiła tego matka, ojciec, szkoła.. Dopóki nie przejmiecie odpowiedzialności za siebie, nie łudźmy się, nie wyjdziecie z tego.
Ja się wpakowałam w to gówno, to ja muszę się teraz wydostać na powierzchnię.
katerinaz
23 maja 2013, 09:37po prostu, kiedy zaczęłam czuć, że inaczej nie mogę, że to jest silniejsze ode mnie, ze po prostu MUSZĘ.