Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
drastyczne- tylko dla dorosłych
9 grudnia 2009
Na efekty wczorajszej mieszanki spożywczej nie trzeba było długo czekać. W nocy dreszcze i siódme poty, na rano ból gardła, chrypka i zapchany nos. Wcisnęłam w siebie wodę gotowaną z imbirem (straszne to dla mnie paskudztwo, choć są tacy, co to lubią), wyposażyłam syna do szkoły w kanapki i wróciłam do łóżka. Po trzech godzinach walki z moim organizmem wstałam zdrowa, ale niezbyt chętna do życia... Zaliczyłam niezbędny w tych okolicznościach prysznic, wysłuchałam przez telefon porcji nieszczęść rodzinnych (strasznie choroby, szpitale... pogrom małych dzieci w rodzinie ponoć...) i zupełnie już zgnębiona wybrałam się do garażu, żeby przytransportować synka ze szkoły.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy klamka od drzwi wejściowych nie dała się ruszyć... Sapiąc i z trudem łapiąc równowagę na stromych schodach do piwnicy, próbowałam dotrzeć do samochodu drogą okrężną. Udało się, ale jak zerknęłam na drzwi wejściowe, to mina mi się wydłużyła... znacznie....
Otóż na klamce wisiał....indyk. Takie wielkie ptaszysko, ważące (jak się okazało po sekcji) 20 kg. Normalnie szlag mnie trafił. Ptak łysy i wypatroszony, ale drzwi i balkon zlane krwią, jakby bronił się do ostatniego pióra. Uwielbiam taka formę dobroczynności...Najlepiej jest dostawać coś, czego się wcale nie chce i co dostarcza człowiekowi problemów i roboty....
Zła tak, że nie da się tego wyrazić, wzięłam największy nóż, jaki miałam w domu i zabrałam się za zdejmowanie wisielca. Pies wyrażał chęć pomocy, ale widząc moją minę, zbytnio się nie narzucał. Do zafajdanych drzwi i zalanych płytek doszła jeszcze brunatna smuga na podłodze, bo unieść się tego nie dało...
Po godzinnej walce z padliną udało mi się opanować sytuację. Pies wylizał podłogę i drzwi. Zrobiłam sobie kawę, spojrzałam na górę mięcha i... wtedy do mnie dotarło...
To był ten sam wredny ptasi typ, który codziennie rano od wczesnej wiosny budził mnie swoim wrzaskiem tuż pod oknem sypialni. Bo było tego więcej, ale ten największy i najbardziej wrzaskliwy miał najdłuższe życie. I ciemną grudniową porą, przed wschodem słońca, wykłócał się swoim wrzaskliwym gulgotem z psem teściów. Od wiosny nie używaliśmy budzika...
A teraz leży sobie przede mną i milczy :-D Jutro się wyśpię!!! Hura!!! Nigdy więcej darcia pod oknem!
Cała złość ze mnie uszła :-) I podwórze wypiękniało bez tego gada :-) A teraz zrobię z niego rosół... Taka moja zemsta :-D
tomberg
9 grudnia 2009, 18:19wyobrażnia mnie ponosi... indyk samobójca powieszony na klamce... wyrżnięto mu całą rodzinę i znajomych, nie wytrzymał ptak, ogolił się, wypróżnił i, o! tu będzie dobra klamka, żegnaj świecie!
grubena
9 grudnia 2009, 13:10Czyli,nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło;)Ja też uwielbiam takie prezenty.Kiedyś mąż uraczył mnie wiadrem rybek.Największa miała z 12 cm.Miał przy tym minę dumnego samca co to narażając życie zdobył pożywienie dla rodziny:) A jeśli można spytać,kto zamordował owego ptaka i zrobił taką niespodziankę? Bo,jak mniemam,sam sobie tego nie zrobił...