Mój organizm dziś zgłupiał. Niepohamowany pęd na słodkie zdziwił mnie niezmiernie, bo już od dawna to uczucie było mi obce...Miód, czekolada, gruszki ze słoika z goździkami... Żeby nie poddać się tej głupocie całkowicie, nagotowałam gar kisielu dyniowo-jabłkowego z imbirem i cynamonem. I przeszło. Tzn. przeniosło się na gorzkie... Kawa zbożowa, kakao na wodzie z pieprzem cayenne, kasza gryczana...Potem seria na kwaśno: bryndza, keczup z czerwonej porzeczki domowej roboty. Nadal czegoś brak...
Więc normalny obiad, tzn. jakiś ziemniak z mięsem + sałatka warzywkowa. I spokój na 2 godziny. A potem od nowa. Wygoniłam się z kuchni, ale nie na długo pomogło...
I co dziwne, nie jestem w stanie zjeść normalnie. Tzn. łapię odrobinę smaku i mam dość, wręcz mnie odrzuca...
Wygląda mi to na stopniowe rozchwianie równowagi hormonalnej. Jak zacznę płakać bez powodu, to będzie pierwszy objaw porodu... Na razie tylko "nerwa" mam.
Córa mi się rozchorowuje. Jakaś taka marudna bardzo, szuka dziury w całym i nic się jej nie podoba. I coś tam w nosku chlupocze. Albo będzie choroba, albo organizm zareagował negatywnie na ananasa. Bo jakiś św. Mikołaj wymyślił, że da dziecku alergicznemu ananasa, takiego żywca, z zieloną czupryną. Radość była wielka, nie miałam serca dziecku odmówić. Teraz mogą wychodzić efekty... To jej pierwsza jesień bez leków przeciwalergicznych. Pilnowałam diety z desperacją , ale ... no właśnie. Uległam ten raz. To się nazywa eksperymentowanie na dziecku...
W szkole, gdy przyjeżdżam po synka, każda pani na mój widok pyta: "To pani jeszcze nie urodziła???" W sklepie ekspedientki pytają, czy długo jeszcze, do jakiego szpitala, czy chłopiec, czy dziewczynka, czy się boję... Powoli moje oczekiwanie robi się publiczne. Z jednej strony mnie to cieszy, przestaję się czuć zupełnie obca w miejscu, gdzie mieszkam (po ośmiu latach!), z drugiej strony....jakoś tak dziwnie, jak obce kobiety wypytują o sprawy osobiste. Ale widzę, że same też chcą się podzielić swoimi :-) Macierzyństwo zupełnie niechcący tworzy babską wspólnotę.
A teraz czeka mnie lepienie pierogów. Bo cała micha farszu czeka w lodówce od niedzieli i się prosi o spożytkowanie. I jak ja się nie zlituję, to nawet pies nie skorzysta... A tak mi się nie chce...
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
aneczka102
9 grudnia 2009, 09:18Lepsza mieszanka Ci wyszła niż ogórki kiszone z dżemem, które w jakimś filmie widziałam!! Hihi. Ale mi smaka na domowe pierogi narobiłaś!!
calineczkazbajki
8 grudnia 2009, 21:57<img src="http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:ct7aaEPcgMtqoM:http://spzarow.repub%3Cbr%3Elika.pl/images/calineczka.JPG">
Marekkk
8 grudnia 2009, 19:02moznaby rzec, jaki ten świat mały... Może na siebie wejdziemy w realu, to by była prawdziwa niespodzianka...
Marekkk
8 grudnia 2009, 18:11Całe szczęście nie tylko u mnie to rozchwianie. A eksperymenty na dziecku... kto to widział... A i kisiel ? Moze i ja sobie zrobie _
grubazona
8 grudnia 2009, 18:07uwielbiam pierogi:)))poprosze kilka a co do kaprysow to normalne.. ze ma sie ochote na wszystko