Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
dziś bardzo gorzko, tylko dla tych, co nie boją
się popsuć sobie nastroju...
7 grudnia 2009
W sobotę pobudka o 5.45. Dzieciaki wyciągnięte z łóżek i zapakowane w niebiesko-białe ubranka i wyjazd na roraty :-) Oj! Ciemno było... Wyjechaliśmy z garażu, spod domu obok wyjechali teściowie - jak zwykle o tej porze z warzywkami na plac targowy. Jechali tuż przed nami przez jakieś 5 km. Podśmiechiwałam się do męża, że pewnie jego mama jest przekonana, że jedziemy na porodówkę. Ale potem zalała mnie fala gorzkich myśli....
Po roratach dzieciaczki nałożyły białe smerfowe czapeczki i dały taki popis, że rodzice pęcznieli z dumy :-) Coś z dziesięć smerfetek, reszta to chłopaczki w niebieskich bluzach i białych kalesonkach :-) Między nimi Klakier i Gargamel. Było dużo pisku, wierszyków, piosenek. A potem przyszedł św. Mikołaj. Dzieciaki szczęśliwe, rodzice szczęśliwi, nauczycielki szczęśliwe... No fajnie jednym słowem.
Po południu wracają teściowie. Minuta później telefon. Odbieram i słyszę zawiedziony głos: "To ty nie w szpitalu?". I tu teściowa opowiada z detalami, jak to się denerwowała przez tyle godzin, jak to z nerwów brzuch ją bolał i takie tam....Czyli trafnie przypuszczałam. Była rano przekonana, że jadę rodzić.
Jak odłożyłam telefon, to w końcu mi się żółć wylała i pytam męża: dlaczego jego mama nie zainteresowała się rano, z kim zostają dzieci? Przecież jeżeli my jechaliśmy o 6.00 rano, to logicznym jest, że dzieci zwykle śpią o tej porze. I że jak się obudzą, to pies się nimi nie zaopiekuje. A ona wcale NIE MUSI jechać na ten plac, przez kilka lat teść jeździł sam i dawał sobie radę....
Mąż popatrzył na mnie uważnie i zapytał: "To ty się jeszcze nie przyzwyczaiłaś, że moja mama jest właśnie taka??". No nie przyzwyczaiłam się... I to nie ze mną jest coś nie tak...Nie wymagam nie wiadomo czego, tylko zwyczajnej troski o najbliższych. Bo wnuki to chyba ta kategoria... Co gorsza myślę, że gdybyśmy trąbiąc zatrzymali ten ich samochód i poprosili o powrót do dzieci, to byśmy usłyszeli, że towar się zmarnuje i że w sobotę jest najlepszy utarg... Chyba bym tego nie zniosła, wolę nie prowokować takich tekstów.
No to sobie ulżyłam. Tkwi to we mnie od trzech dni i cały czas uwiera. Przykro mi i nie umiem się pozbyć tego uczucia. Dawniej myślałam, że można takie sprawy załatwić spokojną rozmową i uświadomić teściowej, że jej słowa i zachowania mogą być odbierane jako egoistyczne i nieżyczliwe. Bo nie zakładam, że jest złym człowiekiem, który chce zaszkodzić własnym dzieciom.
Ale okazało się, że nawet bardzo spokojne wyjaśnienia, bez oskarżeń, mówiące o tym, jak my odczuwamy i interpretujemy jej zachowania, wywoływały reakcje agresywne. Nawet nie potrafiła posłuchać do końca, zaczynał się krzyk i jakieś kosmiczne pretensje do całego świata. Jak zwierzątko, które czuje się zagrożone i atakuje pierwsze na oślep, żeby wystraszyć intruza...
No cóż. Nie jestem psychoterapeutą, ale wg mnie to się kwalifikuje na leczenie. I po raz kolejny przekonałam się, że bardziej mogę liczyć na obcych ludzi. Dziś zadzwonili rodzice szwagra mojego męża. Żadna rodzina. Bardzo zapracowani. Powiedzieli, że w razie potrzeby mogą w każdej chwili zabrać dzieci do siebie...
Dziś usłyszałam kolejną porcję opowieści porodowych. Między innymi o czyjejś kuzynce, która w ciągu pół godziny urodziła dziecko w swoim mieszkaniu, dwie przecznice dalej od szpitala. Wezwana karetka przyjechała z tegoż szpitala po 35 minutach, żeby odciąć pępowinę :-) Szczęśliwym położnikiem był mąż, który wbrew zapowiedziom nie zemdlał, bo nie miał czasu :-). To było trzecie dziecko, a mama pielęgniarką, więc zaskoczenie przeżyli pełne :-)
A ja sobie tak myślę: w wielu kulturach kobiety rodziły i nadal rodzą w samotności. Oddalają się od swojej wioski i wracają z dzieckiem na ręku...Traktują to jako coś naturalnego. Skąd więc ten lęk w nas, że mimo lekarzy, położnych, szpitali, karetek, samochodów... stanie się coś strasznego i nie zdążymy? Czy to przypadkiem nie sztucznie wywołane lęki?
Coraz bardziej ten mój pamiętnik niedorzeczny :-) Ale już niedługo zacznę was zasypywać relacjami z mojej diety, odchudzania, jadłospisów i ćwiczeń. Zrobi się bardziej naturalnie, czyli zgodnie z duchem Vitalii :-D
aneczka102
8 grudnia 2009, 12:08Ja tam nie widzę nic niedorzecznego w Twoim pamiętniku!! A co do Twojej teściowej... Gdy poznałam swojego męża prawie od razu wyznał mi, że nienawidzi swojego ojca. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć - przecież nie ma tak złych ludzi jak on opowiada!! Na pewno wyolbrzymia wiele faktów - jak to zbuntowany nastolatek. Ale teraz znam już tego człowieka. Nie dostaniesz od niego nic, nawet uśmiechu, jeżeli sama najpierw mu czegoś nie dasz. Jego świat kręci się wokół niego - nie liczy się nikt - ani żona, ani dzieci, ani wnuki. Tyle gorzkich historii mogłabym o nim opowiadać, ale po co... Po prostu są tacy ludzie. Nasz świat nie jest niestety pięknym, pełnym miłości i zrozumienia miejscem. Ale już nasze małe mikrokosmosy możemy takimi uczynić Twój na pewno jest taki :).
magdaln
8 grudnia 2009, 00:06Trzymaj sie to juz nedlugo, jak bedziesz jechac do szpitala to pomysl wlasnie ze sie "oddalasz od wioski", ja tak bede wlasnie myslala. Mama mojego meza jest juz z nami i moja psychika jest spokojniejsza. Ona wie co i jak... ( przynajmniej tak mysle). Piec minut temu zaczal sie DZIEN T ( w moim kalendarzu Termin porodu 8 grudnia, magiczna data). Pozdrawiam Cie serdecznie Ma
Marekkk
7 grudnia 2009, 18:41Ano tak to już jest(( Jak to czzytałam to tak jakbym swoją własną teściową widziała. Też musi przez duże M jechać na plac targowy(od miesiąca odwykła bo jej się nie chce, a jak jej sie nie chce to mówi ze nie ma z czym, jak się jej chce to mówi że jest z czym i towar się zmarnuje, choćby to bylo 20-30 pęczków rzodkiewki to ona musi wtedy. Tym sposobem w zeszłym roku powiedziała ze swojej siostrzenicy zeby nie przyjezdzała w odwiedziny bo ona nie ma kiedy gości przyjmować bo na plac musi jechać. Efekt taki że oboje odcieli się od rodziny (dzieci teścia) i żyją jak odludki. Ja o tą rodzine nie zabiegam bo w sumie do mnie to żadna rodzina i ze mna się nie kontaktują wcale. A że ich tak potraktowali to coż. Dzisiaj po wizycie u lekarki z chorym dzieckiem (wczoraj 39 dzisiaj 38 ) dowiedzialam się po raz kolejny w życiu, ze przeciez nic mu nie jest dziadek przekazał mu wczoraj pozytywną energie i dziecko samo wyzdrowieje, tylko do ch... ten człowiek sam sobie nie potrafi pomóc, a nie pamieta ze niedawno był bliski tamtemu swiatu i dzieki uporowi mojego męza dał się namówic na lekarza, ale co się nasłuchałam to moje, dopiero trzeci mu pomógł(bo wiedział co poprzednicy przepisali a co nie sluzyło teściowi) a pierwsi dwaj chcieli go wykończyć... Szkoda słow... Jakos nie widze zeby dziecko wyzdrowiało...
kasiapelasia34
7 grudnia 2009, 17:46pozwolę sobie odpowiedzieć na twój komentarz: Dzieci moich teściów wychowywała babcia. Sami ograniczyli się do "robienia kasy". Nie wymagam od nich NICZEGO poza ludzkim odruchem życzliwości w sytuacjach trudnych, które zdarzają się bardzo rzadko, a ewentualna pomoc nie przekracza ich możliwości i nie zabiera im połowy życia. Poza tym to właśnie od najbliższej rodziny powinnam się spodziewać wsparcia, to chyba naturalny odruch...
sezamek68
7 grudnia 2009, 17:30jest w nas właśnie z powodu lekarzy,położnych ,szpitali i karetek.Pozdrawiam ciepło. (jestem ...położną ;-), mam troje dzieci i tylko jedno urodzone " po ludzku",dwoje -"tradycyjnie"- lekarze,szpitale,karetki itd itp.
funnynickname
7 grudnia 2009, 17:19patrze zupelnie obiektywnie; dlaczego rodzice uwazaja za naturalne ze ich dziecmi beda opiekowac sie dziadkowie? Oni juz wlasne dzieci ODCHOWALi i maja prawo do wlasnego zycia.