Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
nadal nic...
3 grudnia 2009
Dalej jestem jak ruska matrioszka. Dzieciątko ma już przeraźliwie ciasno. Każdy jego ruch jest nieco dla mnie bolesny. Samochód prowadzę na półleżąco. Biegi zmienia mi się sprawnie, ale przekręcanie klucza w stacyjce i włączanie świateł poprzedzone jest dziwnymi wygibasami w celu ominięcia kierownicy szerokim łukiem, bo wcina mi się w brzuch. Na wyrazy podziwu ze strony mam w szkole wyrażam zgodność z ich poglądami. Też się podziwiam. Przez dwie poprzednie ciąże cierpiałam na totalne otępienie mózgowe i bałam się prowadzić samochód. Teraz nie miałam wyboru i się musiałam zmobilizować. Na szczęście do tej pory z dobrym skutkiem :-)
Kuchnię omijam szerokim łukiem. Na samą myśl o jedzeniu robi mi się niedobrze. Coś tam wmuszam od czasu do czasu, ale z poczucia obowiązku (dziecko nie może być głodne...). Pospacerowałam dziś po sklepie licząc na to, że dostanę ślinotoku na widok czegoś, czego dawno nie jadłam, ale guzik...
Wyszłam obładowana różowym koniem, różową piżamką, różową szczotką do włosów i różowymi skarpetkami z falbanką. W końcu za dwa dni Mikołaj... W domu w tajemnej szafce leży mi stosik listów do świętego, na każdym narysowany różowy koń, piżamka, szczotka i skarpetki z falbanką... Ma moja córa wymagania... Na szczęście nie ma wglądu w reklamę telewizyjną, więc różowy koń nie musi mieć konkretnego wyglądu i nie musi być konkretnej firmy... Wystarczy, że różowy i że ma kopyta i ogon. I może kosztować 20 złotych, a nie 100 :-) A satysfakcja gwarantowana :-)
Gorzej ze synkiem. Ten cwaniak, nie dość, że wątpi w istnienie świętego (chociaż list napisał, a jakże!), to wymagania ma abstrakcyjne i mgliste. Przekazałam zlecenie rodzicom chrzestnym, niech się gimnastykują :-)
A teraz biorę się za szycie strojów dla smerfów (smurfów?), bo w sobotę przedstawienie, a mam w domu Zgrywusa i Smerfetkę :-) Smerfetka- pół biedy, niebieskie rajtki, niebieska bluzeczka i biała sukienka. Ale jak ubrać Zgrywusa? Bo na białe rajtki zgody z jego strony nie ma... O ogonku nie wspomnę... I podstawa: białe czapki :-)
No to do roboty....
ajwony
4 grudnia 2009, 06:43ooo widze ze juz niedługo maluzek bedzie z wami :D, moja córcia wymyslila sobie kotka w sklepei za bagatela 250zł,ale ze ma 4 lata ucieszy sie pewnie ze zwykłego jak uda mi sie takowego dostać :)
hefalump83
3 grudnia 2009, 19:29Wiem, że to żelazo mało pomaga a powoduje problemy kibelkowe. No cóż nie będę brała codziennie tylko co 2 dni :) a wprowadzę więcej szpinaku, wątróbki!!, i innych :)
calineczkazbajki
3 grudnia 2009, 17:35ja też Ciebie podziwiam .Jak wiesz ruch to zdrowie , dlatego warto sie poruszać np. samochodem :))
Marekkk
3 grudnia 2009, 17:03Dobrana para, zgrywus i Smerfetka.... W przedszkolu syna szykują jasełka, syn jest pasterzem II , kolęd mają znać chyba z 10, a najlepsze z tego jest ze niektorych z nich to jego mamusia nawet nie slyszała, a co dopiero dziecko uczyć. Bale przebierańcow zaplanowane maja na styczeń , znowu mamusia będzie szykować na szybko strój postaci z bajek Disneja, w zeszlym roku był tygrysek, własnej inwencji twórczej, najgorzej to nie wyszło. Ale te jasełka... katastrofa
hefalump83
3 grudnia 2009, 16:08:) odnośnie szpinaku to kiedyś pan który robił badania na temat zwartości jego żelaza postawił przecinek nie w tym miejscu co trzeba i wyszło , że jest to bomba żelaza - przyswajamy tylko z niego 1-2% :) wiem, że przyswajanie żelaza zwiększa wit C ( nawet do 8%)stąd też z cytryną albo z mięsem ( białko zwierzęce też). No, ale lepsze są takie swojskie pomidory :) niż szpinak. Tylko skąd mam je wytrzasnąć - rodzice już nie mają. Dziękuję za poradę. Szpinak czasem jadam, bo lubię , ale już sama głupawki dostaję z tym co jeść a czego nie. W sumie to już niewiele zostało, dziecko zdrowe, to jakoś dam radę. Pozdrawiam