Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
cd. przygotowań
16 listopada 2009
Moje obawy nieco się wyciszyły. Wprawdzie dziś do południa przeżywałam kolejna burzę czarnych myśli, bo maluch od rana nie dawał znaku życia. Nie pomagało poszturchiwanie, solidne śniadanie, ani kawa. W brzuchu cisza.... Nie mogąc znieść tego dłużej wsiadłam w samochód i do przychodni... W połowie drogi jakiś idiota wyjechał mi tuż przed maskę samochodu, więc pisk hamulców, lekki poślizg na mokrych liściach, potem awantura w moim wykonaniu (przypomniałam sobie chyba całą łacinę kuchenną). Idiota słuchał pokornie widząc rozsierdzoną babę z wielkim brzuchem, przeprosił kulturalnie, a mi opadły wszystkie złe emocje, bo.... po takiej dawce adrenaliny moje zaspane dziecko wreszcie się ocknęło i zaczęło bębnić nogami tak, jak powinno od samego bladego świtu... Nie ma tego złego ...:-D
Co do waszych sugestii, że w razie sytuacji awaryjnej mogę zadzwonić po karetkę, to odpowiadam, że takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Nawet jeśli ubłagałabym w dyspozytorni taki pojazd, to przyjechałby ze strony przeciwnej, niż Kraków (bo obowiązuje rejonizacja w ratownictwie) i powiozłaby mnie do szpitala omijanego przez rodzące szerokim łukiem. Z opinii tych, które nie miały wyjścia i musiały tam rodzić, można wywnioskować, że średniowiecze jest wiecznie żywe, a kampania "Rodzić po ludzku" nie przebiła się przez grube mury tego szpitala. O porodach rodzinnych w ogóle tam nie słyszano, nawet są problemy z pokazaniem dziecka ojcu....
A teraz bardziej optymistycznie :-) Za oknem słońce, pranie pięknie schnie na balkonie :-) W garnku bulgoce potężna dawka obiadowa, która zostanie poporcjowana i wyląduje w słoikach wecka, żeby moje dzieci nie padły z głodu, jak matki w domu nie będzie :-) W kuchni powstał elementarz czynności kuchennych pierwszej potrzeby. Mąż przez dwa dni praktykował pod moim czujnym okiem gotowanie owsianki (wbrew pozorom to nie jest łatwe...). Dzieci uczą się robić kanapki, bo te zrobione przez tatę im nie smakują...zbojkotowały wczoraj jego wysiłki w tym kierunku... W ogóle stwierdziłam, że dzieci są bardziej pojętne, niż zakręcony tata, więc dziś rano nie pozwoliły się ubrać rodzicowi w ubrania pogniecione i nie pasujące do siebie kolorkami. Tatuś wyszedł za to do pracy w oliwkowej koszuli i swetrze w czerwone paski. Na uwagę córki, że wygląda idiotycznie, stwierdził, że nie dostrzega powodu takiej krytyki :-)
Macie rację, świat się nie zawali przez te kilka dni :-D
magdalenagajewska
17 listopada 2009, 23:21...wydziergam a i owszem. Na razie jestem na etapie ustalania odpowiednich proporcji mąk i nieśmiało kombinuję z ziarnami słonecznika i dyni. Jak na razie wiem, że chleb z maki tylko pszennej, bez dodatku żytniej albo mi nie wyszedł albo jest tak po prostu niedobry ;) Babcia to rzeczywiście typ cierpiętniczy, ale niestety także z depresją. Wyobrażasz sobie taką mieszankę? Bo mi na maksa źle zrobiło przebywanie w jej towarzystwie :( Trzymam za Ciebie (i CAŁĄ Twoją rodzinkę) kciuki! Buziaki :) eM.
aneczka102
16 listopada 2009, 14:34No, ale jak drugie miałaś w drodze, a pierwsze już po świecie mykało, to jakoś poszło przecież!! Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. Co najwyżej po powrocie mąż i dzieciaki uraczą Cię kilkoma wspaniałymi anegdotami!! Wszystkiego dobrego!!
ajwony
16 listopada 2009, 14:16widze ze juz nieźle szaleja Twoje hormony....pozdrawiam i życze najpiękniejszego rozwiązania