Niby nic sie nie dzieje, ale spokoju wewnętrznego nie mam. Dziś wizyta u ginekologa. Pan doktor podziałał uspokajająco, ale tylko na chwilę. Torba spakowana, wyprawka wyprana-wyprasowana, tylko ja nie gotowa. Dlaczego? Pewnie dlatego, że nie mogę sobie spokojnie czekać na godzinę "0". Zamartwiam się, czy nie będzie tak, że będę sama w domu, zdana na własne siły. Męczy mnie myśl, że jak już zacznę rodzić, to będę nerwowo wydzwaniać w różnych kierunkach, żeby zorganizować kogoś do dzieci, ścigać męża z drugiego końca świata, utknę w korku, samochód mi się popsuje....Wymyślam przeróżne plany awaryjne i wszystkie mają poważne braki. Bo tak naprawdę nic nie da się przewidzieć. Gdyby tak np. teraz... Dzieci w szkole, sąsiedzi wyjechali, teściowie wrócą ok 18.00, mąż 50 km od domu, które pokonuje w koszmarnych korkach nawet w 2-3 godziny. Rodzina w pracy i w rozjazdach...Szkoła 6 km stąd, dzieci za małe, żeby je zostawić bez opieki w domu...
No i tak mi właśnie gonią myśli w piętkę...
A potem... co oni będą jeść, jak ja będę w szpitalu? Czy mąż domyśli się, jak ubrać dzieci do szkoły? (raczej antytalent w tej materii). On nawet nie wie, po ile lekcji one mają i kiedy je odbierać...Potrafi im zrobić kanapki i przygotuje termosy?
Wiem, ze to szkodliwe zakręcenie... Więc zaczynam dla własnego spokoju obklejać kuchnię karteczkami (bo mój ślubny nie wie, co jest w szafkach), spisuję podstawowe przepisy (typu: jak ugotować ziemniaki :-)), bo wbrew pozorom mąż -świetny programista - jest skłonny gotować jajka przez godzinę, albo wrzucić makaron do zimnej wody. Oj, będzie zabawnie :-D
Zazdroszczę wszystkim paniom, które czekają cierpliwie na sygnał od swojego pierwszego maleństwa, że już... Ja co wieczór gotuję owsiankę, przygotowuję ubrania dla dzieci i drugie śniadanie do szkoły i ustalam strategię na następny dzień, bo rano może mnie już w domu nie być, a oni muszą sobie poradzić :-)
To na tyle panikowania :-) Za oknem wychodzi słoneczko zza chmur, biorę się za pranie swetrów (bo małżonek gotów je uprać w proszku w 90 stopniach z praniem wstępnym :-D; to nie żart, już raz tak zrobił....). Pozdrawiam wszystkie panie oczekujące i te, które już się doczekały i rozumieją, co przeżywam... I te wszystkie, które maja to przed sobą i dowiadują się, jak to mamuśce się w głowie przewraca, zanim świat po raz kolejny przewróci się jej do góry nogami :-D
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
achitofela
16 listopada 2009, 10:00Ehhh....Ja też w najbliższym czasie wybieram się rodzić i mam podobne obawy, ale...o zgrozo...dotyczą tylko mojego męża. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić co by było, gdybym miała Go zostawić z dzieckiem jak on sam ze sobą sobie nie radzi:) W sobotę poprosiłam Go żeby ugotował makaron...wytłumaczyłam jak "krowie na rowie" co ma robić: jak się woda zagotuje, lekko posól, zmniejsz ogień i gotuj 10 min i pod żadnym pozorem nie odchodź od garnka!!:)). I co?? Przychodzę do domu a tu pełny garnek glutów. A on na to "zrobiłem jak mi kazałaś...nie mówiłaś, ze mam wylać wodę jak skończę gotować!!" I jak tu mieć do niego pretensję;)) Informatycy to " świetni" kucharze!! Wierzę, ze Ty ze swoją organizacją sobie świetnie poradzisz. Pozdrawiam!!
calineczkazbajki
14 listopada 2009, 11:14dobrze ,ze Ty jesteś taka zorganizowana ( przynajmniej za 2 osoby:)) a poza tym to tylko parę dni i dzieciaczki i mąż dadzą sobie radę - muszą :) Pozdr
alldonka
13 listopada 2009, 16:11to chyba niemozliwe !! Spotkać wiekszą "panikarę" niż ja sama ! Kochana , a czy Ty na miesiąc do tego szitala wybierasz sie ??,,,no i w ostateczności 999 bądz 112 wykrecasz i basta :::)))
magdalenagajewska
13 listopada 2009, 15:39...przesyłam i buziaka. Tak weekendowo! eM. PS. Strasznie byłam ciekawa, jak Twoja Teściowa zareaguje a tu popatrz - nawet nie wiesz, kto jej doniósł ;) Buziaki! em>
Marekkk
13 listopada 2009, 13:38tak to bywa! Marna ze mnie pocieszycielka, ale jakoś sobie poradzą, w końcu nie jedziesz na koniec świata, i nie na długo. Góra jak tydzień Cię nie będzie w domu. A może dzieciom wytłumaczyć gdzie i jakie ubranka mają, żeby pomogły tatusiowi. A jeśli chodzi o jedzenie, to są teściowie, bary mleczne, rodzinka. Może nie będzie tak źle. Niepotrzebnie się stresujesz. Przygotuj ile sie da i tyle, co ma być to będzie..........
hefalump83
13 listopada 2009, 13:26No cóż, rozumiem rozterki i wątpliwości :) Mój małżonek musiałby mieć zapisany zeszyt 100kartkowy co i jak :) Ja mam. termin na ostatniego stycznia i też jestem pełna obaw. Jednak wiem, że jakoś to będzie musi być. Mieszkamy sami z dala od wszystkich ( rodzice 200km) na teściów nie ma co liczyć. Mąż - on jest sam jak 2letnie dziecko jeśli chodzi o dom i organizację obowiązków. Jedyne co ma opanowane do perfekcji, to zaglądanie ludziom w zęby. Zatem pozostawienie 2 letniej córci z nim to też wielka sztuka :)Trzymam kciuki i pozdrawiam.
rumianek79
13 listopada 2009, 13:11poradzą sobie... muszą sobie poradzić. Mąż, może i antytalent do różnych domowych obowiązków ale stanie na wysokości zadania. Nie ma wyjścia. Więcej spokoju Ci życzę i oby dzidziuś trafił w najodpowiedniejszy moment :)
tomberg
13 listopada 2009, 11:41Pewnie że sobie poradzą, choćby mieli jeść rozgotowane kluchy, przeżyją. Nie zapanujesz nad wszystkim jednocześnie, już i tak jesteś gotowa w 100%. Masz nawet opcję rodzenia w samochodzie rozrysowaną jak widzę... w korku, w drodze do szpitala. Kurcze, mi to kazali dzwonić po ambulans gdyby wody odeszły, bo dziecko jeszcze nie było dobrze ulokowane w kanale rodnym. Chyba w Polsce też można zadzwonić po karetkę, co? Trzymam za Ciebie kciuki bardzo mocno! i za maluszka!
agusia70
13 listopada 2009, 11:09Kiedy rodziłam 3. dziecko, mąż pracował w Warszawie, nadal pracuje. Każdego weekendu w piątek namawiał mnie, żebym może już urodziła, bo jest w domu i będzie mógł być przy porodzie. W poniedziałki rano, kiedy wyjeżdżał na cały tydzień, prosił, żebym wytrzymała do piątku. Zrobiłam mu psikusa - pojechał w poniedziałek i po południu zadzwoniłam do niego, że powinien wracać, bo się zaczyna. Wrócił! Jednak pani położna, wbrew moim deklaracjom odesłała mnie do domu, zaprzeczając jakoby pęcherz pękł. Nie miała racji, ale Radek się denerwował, że we wtorek rano znów będzie w pociągu. Nie musiał - we wtorek urodziła się moja Gabusia. Był przy porodzie, jak o tym marzył. Twoi też sobie poradzą, przecież im już wszystko cudnie zorganizowałaś.