Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
o romantyczności we mgle
9 listopada 2009
Dziś oddałam honorowo dwie spore fiolki krwi. Niestety wyleją je do zlewu... Czasem mam wrażenie, że kobiety w ciąży miewają anemię, bo bez przerwy im tę krew podbierają strzykawami panie w białych fartuchach. Jako weteran ciążowy nie daję sobą poniewierać i zgodziłam się łaskawie po raz trzeci w trakcie stanu odmiennego na pokłucie żył. I to tylko po to, żeby mnie nie zamknęli na septycznej salce porodowej. Chociaż to mogłoby być zabawne: wszyscy w maseczkach, gumowe rękawice :-D
Tylko małżonek by się nie załapał.... Zresztą i tak chyba się wykruszy z towarzystwa. Stwierdził, że ma dość przeżyć po dwóch razach. I że dla niego to żadna metafizyka (jak twierdzą niektórzy tatusiowie), tylko biologia... A to po dwóch razach już mało ciekawe... Poza tym proza życia chyba napisze scenariusz okołoporodowy. Bo przecież ktoś musi być w domu z dziećmi, jak mamusia będzie w szpitalu, same nie zostaną, bo za małe.
Może być i tak, że dzieci w szkole, mąż w pracy, a ja wsiadam w samochód i licząc skurcze jadę sama do szpitala... I w trakcie porodu dzwonię do sąsiada, żeby mi dzieci ze szkoły odebrał :-D
A tak mi myśli krążą wokół tego tematu, bo odnoszę wrażenie, że moje małe śpieszy się na świat. Zaczynam czuć się tak, jak zwykle na 3-4 tygodnie przed godziną "0". Chyba muszę kupić wygodne kapcie szpitalne...Bo w moich całorocznych sandałkach to mnie raczej do szpitala nie wpuszczą....
A teraz z innej beczki :-D Za naszymi oknami mgła tak gęsta, że nie widać sąsiednich domów. Jesienią tak zwykle bywa u nas. I samoloty przestają latać...
Dziewięć lat temu mój sympatyczny kandydat na narzeczonego zaprosił mnie do swojego rodzinnego domu na wieczór filmowy. Bo to były jeszcze czasy, gdy się kasetę video pożyczało w wypożyczalni i zwoływało ekipę na domowe seanse. Więc zapakował mnie mój sympatyczny do samochodu białego marki "maluch" i wywiózł z Krakowa w nieznanym kierunku na piątą wieś. Kierunek nieznany, bo tuż za granicami miasta wjechaliśmy w gęsty tuman mgły. Nie wiem, jak mój luby odnajdował drogę, ale miałam wrażenie, że jedziemy przez łąki, bo ani asfaltu, ani poboczy widać nie było. W końcu po wielu zakrętach, górkach i dolinkach dojechaliśmy na miejsce. Zobaczyłam po raz pierwszy w życiu swoją przyszłą teściową, wysłuchałam grzecznie jej monologu na temat cudownych zalet jej syna (bo jak się później okazało, była głęboko przekonana, że jej syn poszukuje tylko super kobiety i ona już taką upatrzyła, a ja powinnam zmykać, bo nie zasługuję na taki męski rarytas, jaki ona w domku przechowuje :-)).
Po jakimś czasie (luby walczył z odtwarzaczem, bo odmawiał współpracy) wrócił z pracy mój przyszły teść. Prosto od drzwi pobiegł w moim kierunku, przywitał serdecznie i wylewnie i zadał pytanie, które świetnie określa jego osobowość. Otóż zapytał, jak mi się podoba ich rodzinna okolica (noc!!! mgła jak bita śmietana!!!). Cichutko więc zauważyłam, że nie miałam okazji nic zobaczyć, na co on się zmieszał niesamowicie i stwierdził, że robienie herbaty lepiej mu wychodzi, niż prowadzenie konwersacji i pobiegł do kuchni :-D
A potem był romantyczny wieczór we czworo (tzn. siostra lubego z narzeczonym i my) przy jakimś nie zapamiętanym filmie. I przez tą mgłę.... nie dało się wrócić do miasta. Nawet nie musiał mój sympatyczny udawać, że zgubił kluczyki do samochodu. Samochód po prostu zniknął we mgle... Biały był, zlał się z otoczeniem...
Ile razy przychodzi jesień i te mgły, to wspominam tę nockę. Wtedy chyba stwierdziłam, że to facet, z którym warto spędzić całe życie (ale on o tym nie wie, że to się wtedy zdecydowało... musiał jeszcze trochę pobiegać i powalczyć :-D).
Rano mgły się rozwiały...i okazało się, że okolica rzeczywiście piękna. I tak ją oglądam codziennie od ośmiu lat... I pierwsze wrażenia odnośnie teściów też okazały się prawdziwe... Ich też oglądam codziennie :-D
Tak mnie na wspominki naszło... Teraz w takie jesienne wieczory stoję w oknie i patrzę, czy z gęstej mgły nie wynurzają się okrągłe lampy starego 125p... I odgrzewam obiad, zaprawiam czerwone wino korzeniami, przytulam... A on walczy z zepsutym kranem... I jest romantycznie... Inaczej, niż dawniej, ale nadal bardzo romantycznie :-D
agaj1975
23 listopada 2009, 16:21pamietnik bez mała z zapartym tchem... Ślicznie piszesz.. :-)) I tak prawdziwie:-)) tesciowie: wypisz wymaluj jak moi i też im tak zostało. Tyle, ze ja na szczęscie nie muszę mieszkac z nimi:-)) Trzymaj sie zieplutko, rodź (ródź?) zdrowo, bezpiecznie, sama czy z męzem. Nie martw się, na pewno sobie poradzą, to tylko tzw. "wyuczona niezdarność" bo tak łatwiej:-))) Jak ja to mówię: "przy pełnej lodówce jeszcze nikt z głodu nie zdechł". A ze dzieci będą przez parę dni bardziej kolorowo w szkole wygladać? No, cóż, teraz tyle rzeczy jest "trendy", że moze nikt nie zauważy.:-)))
Marekkk
10 listopada 2009, 21:59jak najbardziej na czasie, zwłaszcza, że listopad to właśnie taki miesiąc wspominkowy... A historia bardzo ciekawa i pouczająca, jak to pierwsze wrażenie jednak jest nieomylne... Nie spiesz się tak do szpitala... niech maluszek podrośnie...
rumianek79
9 listopada 2009, 18:55powiem Ci, że moja wyobraźnia wkracza w jakieś magiczne pola zawsze, gdy otwieram Twój pamiętnik... świetnie ujmujesz to, co jest sensem życia... Ty piszesz o sobie ale założę się, że wiele z nas może się z tym identyfikować lub bardzo chciałoby... Miłego romantycznego wieczoru :)
alldonka
9 listopada 2009, 18:40Jak Ty to wszystko PIĘKNIE ! opisałaś :)))))))))