Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
przeżyłam burzę śnieżną
20 stycznia 2012
To taka prawdziwa burza śnieżna była. Sypało i wiało tak, że musiałam zjechać na stację benzynową, bo nie wiedziałam, gdzie droga, a gdzie rowy... Stałam tak na wielkim parkingu, którego granic nie było widać, bo dookoła biały tuman. Po 20 minutach przestało sypać, a ja nie mogłam otworzyć drzwi, bo wisiała na nich wielka czapa lepkiego śniegu. Dzieci miały nietęgie miny. W samochodzie panował półmrok.
Gdy udało mi się z grubsza odkopać naszego vana, ruszyłam jedynką w kierunku drogi. W tempie 20 km/h i z duszą na ramieniu sturlaliśmy się z miejscowej górki po serpentynach. Na szczęście nie jechało nic dużego z naprzeciwka i nie musiałam używać hamulca.
Do garażu nie udało mi się dojechać, bo dom też na górce. Na ręcznym zostawić nie mogłam, bo temperatura była na minusie. Wjechałam więc w oraninę mając pewność, że mi nigdzie "fura" nie ucieknie :-) Gorzej, jeśli ten śnieg nie stopnieje zbyt szybko...
Nie powiem, że kocham zimę. Schudłam po tej jeździe z całą pewnością, tzn. wypociłam masę kalorii. Dawno nie miałam takiej jazdy :-)
Naśladować nie polecam. Znam bardziej bezpieczne formy zrzucania nadbagażu....
Marekkk
22 stycznia 2012, 23:48Tez przezylam te burze sniezną... a dzisiaj .. popatrz juz wiosna... prawie
Edytkka1989
20 stycznia 2012, 18:25oj oj, ja zaraz ruszam tez w droge (100km) a jak patrze przez okno to zapominam jak się samochodem jedzie :(((