Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
dla zmartwionych


Kiedyś martwiłam się, że nie chudnę. Jak większość z Was.
I nic nie pomagało, nie mogłam chodzić (kręgosłup, stawy), o bieganiu nie wspomnę. Miałam fatalne wyniki z cholesterolu i początek cukrzycy II.  Zaliczałam turnusy rehabilitacyjne i komorę krio (- 150 st. C), nie jadłam, albo jadłam same surówki, albo inne cudeńka. I zero efektów.
A po co to piszę? Bo odkryłam, że zacząć trzeba nie od odchudzania, żeby schudnąć :-)
 Im bardziej się odchudzałam, tym większy miałam pęd na jedzenie. A jak myślałam o jedzeniu, to się w końcu łamałam i zjadałam coś zakazanego, lub nierozsądną ilość, albo o głupiej porze.
Wtedy moja samoocena spadała w dół. Bo znów się okazywało, że mam słaba wolę, jestem do niczego. W dodatku brzydka, gruba i zmęczona, i beznadziejna....
I tak kopałam siebie...leżącą już, upadłą po grzechu jedzenia. Efekt takiego braku miłości do siebie przychodził natychmiast: pocieszenie przynosiło tylko jedzenie....

W końcu podeszłam do problemu inaczej. Najpierw postanowiłam zatroszczyć się o siebie :-)

Przeczytałam książki A.Ciesielskiej. To był punkt zwrotny. Ta pani stawia współczesną dietetykę na głowie. Czytałam i pukałam się w czoło. A potem pomyślałam, że nie mam nic do stracenia :-)
Zaczęłam jeść do woli, często, dużo i smacznie. Nie myślałam o odchudzaniu. Myślałam o zdrowiu. Ale jadłam inaczej: wszystko gotowane, mnóstwo warzyw, trochę mięsa, kasze, ziemniaki i wiadra przypraw. W odstawkę poszły owoce, nabiał. Do picia tylko ziółka, zero zimnej wody. I owsianka :-)
Zauważyłam, że jest mi ciepło, coraz cieplej. Mam coraz więcej energii, już nie śpię, jak niedźwiadek zimą :-) Wystarcza mi 7 godzin snu (wcześniej 10-12, a jak było mniej, to byłam nieprzytomna), mogę "zasuwać jak motorek" przez cały dzionek. Jestem spokojniejsza, mam pozytywne nastawienie do swiata (nawet teściową zaczynam lubić :-)).
Przy tym wszystkim waga zaczęła spadać nie wiedzieć kiedy. Pewnie, że karmienie malucha przy tym pomogło, ale od dwóch miesięcy karmimy się 1-2 razy na dobę, a waga nadal ma tendencję w dół.

A.Ciesielska wyjaśnia ten mechanizm tak: organizm człowieka otyłego jest wychłodzony, jego narządy wewnętrzne nie pracują prawidłowo. Zaburzony jest proces trawienia i przyswajania pokarmu. Stosując obecne zalecenia dietetyczne wychładzamy organizm jeszcze bardziej (zimne jedzenie, surowe, kwaśne). Psychicznie też jest z nami źle :-) I nie mamy siły na nic... totalny brak energii.
Żeby to zmienić, trzeba zacząć jeść energetycznie (ciepło i lekkostrawnie). Najpierw organizm głupieje i nie wie, co robić, albo nawet tyje. Nie zwracajmy na to uwagi :-) Po pewnym czasie "machina rusza " i jest już tylko lepiej. Ale powoli, w naturalnym tempie.
I jeszcze ruch... Ruszać się!! Ale to już wiadomo nie od dziś :-)
  • dreamer80

    dreamer80

    10 lutego 2011, 07:43

    Super wpis, bardzo motywujacy do dzialania. Ja juz za dwa miesiace bede karmic piersia i tez sprobuje podejsc do odchudzania z glowa i miloscia do siebie. Pozdrawiam i gratuluje sukcesu w gubieniu wagi.

  • megan1979

    megan1979

    9 lutego 2011, 12:01

    Super wpis.

  • deepgreen

    deepgreen

    9 lutego 2011, 11:50

    Bardzo ladny i madry wpis-Dzieki! A jak juz nawet polubilas tesciowa ,to musi byc sukces!!Ja lubie moje obie-pierwsza bo jest ex,druga bo jeszcze nie jest tesciowa:-)Pozdrawiam!!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.