Że upał i że gorąco pisać nie będę, bo o tym możecie przeczytać w swoich pamiętnikach :-D
W sprawie samochodu: doczekaliśmy się po dwóch tygodniach odpowiedzi na nasze zażalenie. Ta sama pani urzędnik, z którą mąż stoczył batalię, wystawiła pisemko, że anuluje swoją poprzednią decyzję. I że wreszcie możemy w spokoju cieszyć się naszą "biedronką" :-) Innymi słowy POKONALIŚMY BEZDUSZNĄ URZĘDNICZĄ GŁUPOTĘ. Bogatsi o to doświadczenie mamy nadzieję, że nabytej wiedzy nie będziemy mieli okazji wykorzystywać w przyszłości.
Mając na uwadze, że wakacje... postanowiliśmy z tatusiem naszych dzieci robić weekendowe wycieczki po ciekawej okolicy. Byliśmy więc na pikniku lotniczym w Krakowie (wróciliśmy z twarzami spalonymi słońcem, bo tylko w górę wszak trzeba było patrzeć :-)).
Kolejna niedziela to ruiny zamku biskupiego w Lipowcu (wspaniała panorama z wieży, wejście po drabinie, ale z dzieckiem w chuście da się :-)) i pobliski skansen budownictwa nadwiślańskiego. W jednej z chałup wystawa o dzieciach na wsi: zabawki z drewna, ubranka i zdjęcia. Na jednym z nich dziecko w trumnie, obłożone "świętymi obrazkami". Dzieciaki oczywiście wstrząśnięte. Temat został wywołany, więc poważnym rozmowom na temat śmierci trzeba było kilka dni poświęcić, bo nawracał jak bumerang. Przy okazji sama miałam "myślenice". Wyrosłam w tradycyjnej małej wiosce w górach i temat śmierci mi nie obcy. Dzieci w rodzinie zmarło malutkich sporo. Ale to było w poprzednim pokoleniu. Teraz to się kojarzy z niewyobrażalna tragedią, dawniej to chleb powszedni. Umierała mniej więcej połowa niemowlaków... Popatrzyłam sobie na swoje latorośle i serducho mnie boleć zaczęło....
W zeszłym tygodniu zawitała do nas moja zagraniczna siostra ze swoimi synkami. Spędzili z nami pięć dni. W tym czasie zawiozłam siostrę do chirurga zębologa. Wyszła z gabinetu uboższa o jednego kłopotliwego zęba. Kolejne dni to ketonal, ketonal, ketonal.... Więc miałam na oku w sumie pięcioro ruchliwych stworzonek, w wieku od sześciu miesięcy do ośmiu lat. A głodne toto było non stop. Już w pierwszej dobie spustoszyli lodówkę. Przerzuciłam się więc na nocną zmianę i pichciłam, i mieszałam, i kroiłam, i ... no dobre nawet wychodziło, ale i tak za mało było... Jak szarańcza. Wiadro ziemniaków na raz to tak akurat na zaspokojenie pierwszego głodu. Fajnie było :-) Chciałabym mieć tyle dzieci :-) Tylko coby się same urodziły, bo nie jestem skłonna do kolejnego "mistycznego przeżycia" zwanego porodem.
Po wyjeździe siostry z dzieciakami (ruszyli uszczęśliwić dziadków :-)) odsypiałam dwa dni i właśnie zbieram się do życia. Tylko odkryłam ze zdziwieniem, że powietrze jakieś gęste i wszyscy poruszają się jak pływające w zupie muchy ;-) Mój osobisty maluszek mokry jak szczurek. Piłuje łóżeczko swoimi świeżutkimi ząbkami, co mu wyskoczyły w ostatnich dniach. Zaliczył dziś kolejny raz w życiu owsiankę i teraz śpi z pełnym brzuszkiem. Dopiero przy ostatnim podejściu załapał, o co chodzi z tą łyżeczką i że buzię się szeroko otwiera, a nie zaciska i ssie :-D
Troszkę tak niestandardowo z tą owsianką. Ale starsze dzieciaki zaczynałam karmić wg zaleceń specjalistów marchewkami, jabłuszkami, kleikami i kończyło się wymiotami, wysypkami i bólami brzuszka. Nie ma to jak poczciwa stara owsianka, co jak brzuszek boli, to owsianka brzuszek goi.
W sobotę przy upale siostra męża napełniła wodą basen dla dzieci. Dzieciaki oczywiście nie wytrzymały i nie poczekały, aż woda się ociepli. Dzikie wrzaski i piski słychać było na okolicę, w basenie zagęszczenie jak na miejskiej pływalni (czterech chłopców i dwie dziewczynki). Interwencje rodziców były ignorowane. Efekt : w niedzielę towarzystwo plażowe poległo. Gorączka 39 stopni. Po zimnej wodzie i w pełnym słońcu. Każda mama działała po swojemu. Ja naraziłam się na atak ze strony teściowej, która chciała wzywać pogotowie. A atak był na mnie, bo nie podałam żadnego środka na spadek gorączki. Co gorsza, wlałam dzieciakom w paszczę żrący płyn na bazie imbiru, po którym para szła uszami.
Kryzys trwał jedną dobę i gorączka spadła, łagodnie i samodzielnie :-) Pozostałe dzieci mają anginę i antybiotyk. Teściowa się nie oddzywa, ale chyba się mnie boi... Bo z taką wiedźmą synową to nigdy nic nie wiadomo, jeszcze jakiś urok rzuci, ziele jaskółcze do herbaty dosypie...
I na tyle długiego wpisu... Ten z małymi zębami mnie zaczepia...
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
calineczkazbajki
13 lipca 2010, 15:28Bardzo podoba mi sie Twoj styl odzywiania ( kuchnia 5-ciu smakow?) ... Musze w koncu wziac sie za te porzadne gotowanie ;)
MissC
13 lipca 2010, 14:56Fajnie, że planujecie takie wycieczki! Dużo rzeczy mozna zwiedzic :)