Jak to z tym słodkim bywa
Hej Wszystkim!
Jesień za oknem jest już widoczna, po wyjściu z domu też się ją czuje. No i pogoda niekiedy jest do bani. U mnie przez 2 dni porządnie padał deszcz. Na szczęście nie jest jeszcze zbyt zimno, jakoś wytrzymuje tą temperaturę panującą na zewnątrz.
Kolejny tydzień znów minął zaskakująco szybko (albo mi się tak wydaje). Może przez to, że przechodzę teraz odzwyczajanie się od słodkiego smaku. Wspominałam zresztą o tym w poprzednim wpisie. No i pragnę podzielić się swoimi spostrzeżeniami. O ile jakieś pierwsze 3 dni minęły mi bez słodkiego całkiem w porządku, to w czwartek zaczęły się problemy. Chodziłam cały dzień rozdrażniona, bolała mnie głowa, nie miałam na nic kompletnie ochoty. Dodatkowo jeszcze w ten nieszczęsny czwartek piekłam 2 placki na imieniny mamy – jeden jakiś z masą budyniową, śmietaną i polewą, drugi z masą z serków mascarpone i śmietaną (już wcześniej obiecałam, że upiekę). Wszystko mi szło zgodnie z planem (przynajmniej tak i się zdawało). Jeden biszkopt do placka – ok, wyszedł bez problemu. Z drugim natomiast zaczął się ambaras – za nic nie dało się go przekroić wzdłuż na 2 części. Po nieudanej próbie, normalnie czułam się poirytowana, że głupi biszkopt mi nie wyszedł, chciało mi się płakać i stwierdziłam, że nie umiem piec, ze jestem do niczego itp. Ostatecznie stanęło na tym, że trzeba było upiec drugi biszkopt wg tego samego przepisu. Masy do ciast na szczęście mi wyszły, wszystko ładnie, pięknie, ale…Nie wiem, jestem jakaś dziwna, zachciało mi się płakać podczas robienia tych placków.( zaznaczam, że nie jestem przed @, miałam już ją jakiś tydzień wcześniej). Chodzi o to, ze zawsze jak robiłam jakieś wypieki, próbowałam a to masy, a to ciasta, czy są np. wystarczająco słodkie, czy mają właściwy smak. A teraz nic nie próbowałam, ani trochę (nie chciałam złamać się już czwartego dnia). I myślałam, ze zaraz zwariuję, piekąc te placki. W piątek i w sobotę już trochę lepiej się czułam. Zgodnie z planem pozwoliłam sobie na słodkie dopiero dzisiaj i miałam okazję spróbować tych moich wypieków. I wiecie co, to, czego się bałam, nie nastąpiło. Chodzi mi o to, ze nie rzuciłam się na słodkie . Zjadłam z 2 kawałki placków (jeszcze specjalnie sobie odkroiłam mniejsze kawałki niż zwykle), 1 ptasie mleczko, 1 rafaello i 2 herbatniki z masą krówkową. Jakoś nie poczułam tego tzw. błogostanu po zjedzeniu tych słodkości. W ogóle mogłam patrzeć na nie, leżące na talerzu i wcale mnie nie kusiło, by jeszcze zjeść. Co więcej, ten słodki smak zaczął mi przeszkadzać w ustach, musiałam od razu umyć zęby, zrobiło mi się nawet trochę niedobrze i trochę sennie. Nadmienię, że wiele razy na dość długi czas potrafiłam rezygnować ze słodyczy i wtedy nigdy coś takiego mi się nie zdarzało. Po prostu wtedy jak powracałam do jedzenia słodkiego, to już na dobre jadłam. W ciągu tygodnia w niewielkich ilościach (na zasadzie, ciastka leżą, zjadałam 2-3 między posiłkami, nie że chciałam mieć coś słodkiego w ustach, ale żeby coś przegryźć, a słodkości można było szybko wziąć) za to w niedzielę pozwalałam sobie na więcej. W normalnych okolicznościach, w niedzielę pewnie zjadłabym więcej, a dziś to było znacznie mniej niż wcześniej. Ja wiem, że po pewnym czasie odzwyczajania się od słodkiego nie ma się już na nie takiej ochoty, ale żeby to zaczęło już działać po tygodniu? Jakoś w to nie wierzę. Bo rozumiem, że te wcześniejsze moje bóle głowy, rozdrażnienie, poirytowanie są reakcją organizmu na dość drastyczne odstawienie słodkiego? Tym bardziej, że nie tylko przestałam jeść słodkie w rozumieniu słodycze, ale także zaczęłam ograniczać spożywanie cukru np. o wiele mniej zaczęłam jeść dodatków w postaci keczupu, musztardy, produktów wysokowęglowodanowych typu makaron, ziemniaki, mniej jem bardzo słodkich owoców (bananów, winogron), nie piję soków/napojów owocowych, przestałam podjadać między posiłkami (co wcześniej mi się czasami zdarzało. Przy tym zaznaczę, ze jem węglowodany złożone np. płatki owsiane, chleb pełnoziarnisty, otręby zbożowe jako dodatek do jogurtu, dość sporo warzyw, trochę mniej owoców. Poza tym jem też nabiał – biały ser (za żółtym nie przepadam), mleko do owsianki, jogurty tylko naturalne (zwracam uwagę, by zawierały jak najmniej cukru), no i oczywiście mięso. Jeśli chodzi o tłuszcz, to staram się go jeść nie za dużo np. jak mleko to tylko z 1,5% tłuszczu, jogurty też z jak najmniejszą jego ilością, dodaję może z 2 łyżki oleju do surówki na obiad, z rzeczy zawierających tłuszcze jem także pestki dyni i słonecznika jako dodatek do jogurtu. Nie jem nic smażonego, już mi nie smakuje w ogóle . Nie lubię też słonego smaku – i to nie tylko w produktach tak oczywistych jak paluszki, precelki, chipsy, czy inne tego typu przekąski. Ziemniaków najchętniej wcale bym nie soliła (ale rodzinka protestuje), wyczuwam bardzo wyraźnie sól w zupach, jeśli były zrobione na kostkach rosołowych, vegecie, czy też z ziarenkami smaku, praktycznie niczego nie solę. Wcześniej dość sporo soliłam, tylko dość szybko się od tego odzwyczaiłam. A teraz naszło mnie, by trochę odzwyczaić się od słodkiego smaku. Jak widać, na razie są całkiem niezłe efekty, ale boję się jednego. Tego wiecznego tłumaczenia się najbliższym, dlaczego nie jem słodkości, ze przecież to takie dobre, dlaczego rezygnuję z takiej przyjemności. Wkurza mnie to strasznie. Wcześniej to czasem się łamałam i dla świętego spokoju zjadałam na różnych rodzinnych imprezach nieco słodkiego. Teraz, gdy zrezygnuję niemal całkowicie ze słodkiego, zacznie się gadanie najbliższych, że jestem dziwna, że wymyślam znowu jakieś głupoty. Wiem jak to jest bo podobnie było w przypadku, że nie piję prawie w ogóle alkoholu (ale nie dlatego, że celowo odmawiam spożywania, po prostu nie lubię i już). Cóż, rodzina będzie musiała przyzwyczaić się do mojego, nowego dziwactwa. Dodatkowo w najbliższym czasie będziemy mieć 2 spędy rodzinne, wtedy to dopiero, będą mieli o czym mówić.
Dobra, dosyć o tym słodkim. Teraz dla odmiany napiszę o mojej aktywności fizycznej. Niestety ostatnio przez to moje kiepskie samopoczucie mało, co w tym tygodniu ćwiczyłam. Właściwie to dałam radę ćwiczyć te „dywanówki” w czwartek i piątek. Reszta dni nic, totalnie nic. Strasznie mi wstyd z tego powodu. Nie wiem, czy dam radę powrócić do biegania, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Za to teraz ćwiczenia w domu chcę zmienić na nieco bardziej intensywne. Z tym chyba dam radę.
Pozdrawiam Wszystkich, do zobaczenia za jakiś tydzień.