Hej Wszystkim!
Znowu nie dotrzymałam słowa i nie napisałam w poprzednim tygodniu, za co bardzo przepraszam. No, teraz postaram się to nadrobić. Generalnie te 2 tygodnie znów bardzo szybko zleciały. Pogoda się robi coraz bardziej kapryśna – a to nieraz jest nawet dość ładnie, a to znów popsuje się. Ale nic na to nie poradzimy – w końcu jesień pełną parą.
Poza tym w środę byłam na małych zakupach. Kupiłam sobie naprawdę rewelacyjne spodnie jeansowe, uwaga - ocieplane. Swoją drogą nie wiedziałam, że takie można kupić. I to w takim małym, niepozornym sklepiku, do którego wchodziłam z wątpliwością, czy cokolwiek fajnego znajdę. No, ale świetnie trafiłam. Dla mnie wiecznego zmarzlucha są po prostu świetne, przydadzą się na te chłodniejsze już dni. Jeszcze zrobiło mi się naprawdę przyjemnie, gdy sprzedawczyni zlustrowawszy mnie, stwierdziła, że na mnie to jakiś mały rozmiar będzie pasował. Dodatkowo zakupiłam trochę produktów żywnościowych, których ostatnio mi brakowało w diecie: pestki dyni i słonecznika oraz orzechy laskowe (które wprost uwielbiam).
Ostatnio coś mnie strasznie zdenerwowało. To „coś” to okropne wypryski, które ni stąd, ni z owąd wyskoczyły mi w okolicach podbródka. Jeszcze żeby były mało widoczne, ale gdzie tam. Trudno nie zauważyć na mojej twarzy 2 większych czerwonych wyprysków i kilka mniejszych. W dodatku na czole mam jakieś drobne, malutkie białe „punkciki”. Normalnie ich jakoś specjalnie nie widać, ale pod światło już są bardziej widoczne. Te czerwone są najbardziej wkurzające. A przecież uważam na dietę. Ograniczyłam ostre przyprawy, które uwielbiam, a które nie służą mojej cerze. Zrezygnowałam prawie ze słodyczy (za wyjątkiem tego jednego dnia w tygodniu), a tu taki numer. Choć też tak myślę, że może mi wyskoczyły tak przed @, bo niedługo mogę ją dostać. Zwłaszcza, że ostatnio cos mnie pobolewa lekko brzuch, chodzę ciągle rozdrażniona, podenerwowana, były sytuacje, gdy dosłownie ryczeć mi się chciało. A teraz jeszcze te wypryski. Na początku wyglądały naprawdę okropnie, teraz już są mniejsze i mam nadzieję, że za jakiś czas mi znikną.
W kwestii słodyczy i słodkiego nie zmieniłam zdania. Dawkuję je sobie raz w tygodniu w niezbyt dużych ilościach i to mi całkowicie wystarczy. Nawet jak coś piekę, to nie kusi mnie, by to spróbować po upieczeniu. W zeszłym tygodniu piekłam przepyszne mini serniczki. Z tego co pamiętam, w niedzielę zjadłam takie 3 sztuki plus 4 czekoladki z bombonierki, którą dostała moja mama na imieniny oraz 2 kostki czekolady. W tym tygodniu natomiast była mała zmiana planów – słodkie nie w niedzielę, tylko w sobotę. Wczoraj mieliśmy gości i wypadało coś upiec z tej okazji. Tym razem „wyprodukowałam” sernik cytrynowy z polewą z masy krówkowej i płatków migdałów oraz placek orzechowy z PricePolo i masą karpatkową. Zjadłam po naprawdę malutkim kawałeczku każdego z nich, dodatkowo 5 herbatników z masą krówkową (trochę jej się zostało) i 2 czekoladki z bombonierki. No i tyle mi spokojnie wystarczy do następnego tygodnia. Słodkie kompletnie już mnie tak specjalnie nie kusi. I bardzo dobrze.
Jeśli chodzi o moje ćwiczenia, to muszę stwierdzić, że zumba całkowicie mnie wciągnęła. Ciągle poszukuję w necie różnych programów zumbowych i zaraz czuję, ze muszę je wypróbować. Ostatnio trochę zmieniłam plan treningowy i zamiast jednego takiego programu (dla początkujących) zaczęłam robić ćwiczenia na brzuch z Mel B. W każdym razie staram się ćwiczyć tak ok. 4-5 razy w tygodniu po 2 godziny i jak na razie udaje mi się ten plan realizować.
Dobra kończę już, bo zaraz was zanudzę.
Pozdrawiam i życzę miłego, pogodnego tygodnia.