Hej!
Kolejny tydzień minął mi trochę niefortunnie. Po pierwsze znowu byłam okropnie przeziębiona. Katar, kaszel, zatkany nos, ból głowy na szczęście w mniejszym stopniu, ale mimo to okropne uczucie. Czułam się totalnie rozbita i nikomu tego nie życzę. Niestety sezon na przeziębienia, grypy i inne choróbska otwarty, cóż na to poradzić. Do tego zaczęłam już spać w ciepłych skarpetach. Śmieszne, co? Nie dla mnie, to moja okropna przypadłość, jestem strasznym zmarzluchem, w okresie jesienno-zimowym marzną mi ręce i stopy; niekiedy dosłownie palce są całe sztywne i sine od zimna! Na razie jest w miarę ok, ale nie wiem, co to będzie później. Po drugie przez własną głupotę nabawiłam się czegoś bardzo nieprzyjemnego. Wspominałam wam we wcześniejszym wpisie, że dorobiłam się „pięknego” pęcherza na palcu stopu. No, ale przez ten tydzień ładnie mi się zmniejszał, także miałam nadzieję, że szybko mi zginie. No i nie przeszkadzał mi podczas biegania, nic nie uciskał, nie uwierał, więc było nieźle. Aż do wtorku, kiedy rano spiesząc na autobus chwyciłam buty, które są lekko ciasnawe jak na moje stopy. Zaznaczam, że wcześniej jakoś tego nie zauważałam, ale teraz to się na mnie zemściło. Po paru godzinach chodzenia w nich, już czułam, że jest coś nie tak. Wróciłam do domu, zdjęłam buty i skarpetę z tej stopy, gdzie miałam pęcherz. Moim oczom ukazał się ogromny pęcherz, cały zaczerwieniony, co ja piszę, cały czerwony, palec w tych miejscach napuchnięty, no masakra jakaś. Jeszcze mnie to tak strasznie bolało. Zwyczajnie przestraszyłam się, że może być z tego jakaś infekcja i tego samego dnia poszłam do lekarza. Przepisał mi jakiś płyn do przemywania i maść z antybiotykiem. Nie powiem, efekty są niezłe. Już po dwóch dniach zniknęło całkowicie to zaczerwienienie, a dziś po prostu rewelacja – tak jakby już nie było tego pęcherza. Dostałam solidną nauczkę. Nigdy więcej ciasnych butów.
Te dwa przykrości spowodowały u mnie chwilowe zawieszenie w bieganiu. Powrócę do niego w przyszłym tygodniu może. Ostatni bieg zaliczyłam w poniedziałek. Z całkiem niezłym wynikiem – w godzinę przebiegłam nieco ponad 11km. Po powrocie raczej nie osiągnę takiego rezultatu, nie czaruję się. Ale jakoś polubiłam biegać i dopóki jest w miarę przyzwoita pogoda, to raczej będę biegać. Ćwiczeń jednak w tym tygodniu nie odpuściłam i przez 4 dni w tygodniu sumiennie ćwiczyłam w domu. Odrobinę wydłużyłam czas ćwiczeń i zmieniłam trochę program, by nie ćwiczyć ciągle tego samego. Stwierdziłam, że zumba to świetna sprawa. Na razie wzięłam takie układy dla początkujących, ale zamierzam powoli przejść do nieco trudniejszych.
Teraz trochę o diecie. Tutaj sprawa nieco gorsza, bo zdarzyły mi się małe słabości. Słodki smak naprawdę uzależnia. Niby nie zjadłam tych słodkości w dużych ilościach, ale jednak prawie codziennie było coś. Często między posiłkami. Kurczę, chcę pozbyć się tego głupiego nawyku, bo może być zgubny niestety. No i pewnie przez to nie widzę większych efektów w moim poprawianiu sylwetki. Ale koniec z tym. Postanawiam, że od przyszłego tygodnia (tak, od poniedziałku ) ograniczam słodycze w znacznym stopniu. Zostawiam sobie tylko jeden dzień w którym mogę zjeść coś słodkiego – będzie to niedziela. Pewnie dla niektórych z was to dość ciężkie wyrzeczenie. Podobno trzeba aż 3 miesięcy, by odzwyczaić się od cukru i słodkiego smaku, więc czemu nie miałabym spróbować. Oczywiście pewnie będzie trochę ciężko na początku, ale postaram się dotrzymać słowa. Może uda mi się zmienić własne upodobania smakowe – nie ukrywam, że lubię słodkie. Może nie do szaleństwa, ale jednak. Na ten moment bez problemu zrezygnowałam ze słodzenia herbaty (herbatę praktycznie rzadko kiedy piję), unikam jedzenia słodyczy ze sklepu – wolę jakieś domowej roboty niż takie, co do ich składu nie mam pewności. No i napojów słodzonych w ogóle nie piję, bo nie lubię. Jednakże to, co teraz postanawiam zrobić, to dość drastyczny krok, ale spróbuję, co mi szkodzi. Chciałabym się też odzwyczaić od dużej ilości mącznych potraw. Kurczę, je też uwielbiam – makaron, pierogi, naleśniki. Postaram się jeść bardziej regularniej, unikać cukrów prostych, głownie węglowodany złożone (pieczywo pełnoziarniste, płatki owsiane), warzywa, nieco mniej owoców. „Słodki” dzień będzie, jak wspomniałam, w niedzielę (ale będę uważać, by nie przesadzić). Najwyżej jak będzie zbyt ciężko, to będą dwa takie dni. Najgorzej będzie z rodzinką, która pewnie nie zrozumie mojej decyzji. Trudno, przy okazji przećwiczę swoją asertywność. Trzymajcie proszę za mnie kciuki
Miłego tygodnia Wam życzę.