Hej Wszystkim!
Jak zwykle znowu się spóźniłam i zamiast w piątek piszę dopiero dzisiaj. Ten tydzień minął mi trochę inaczej niż zwykle. Od poniedziałku do piątku byłam z bratem u cioci z Wągrowca na jej wyraźne zaproszenie. J Było naprawdę fajnie, tylko szkoda, że nie uparłam się, by poszukać sobie jakiegoś miejsca do biegania, także niestety sobie odpuściłam. A roweru nijak nie miałam, także i jeżdżenie na nim całkowicie odpadało. Za to zwiększyłam sobie dawkę ćwiczeń. Zwykle dotąd ćwiczyłam tylko Mel B w różne treningi i jakiś aerobik z youtuba, tym razem dodałam coś więcej. Mianowicie znalazłam moje stare książki oraz notatki z ćwiczeniami, które praktykowałam, jak swego czasu zrzuciłam 13 kg. Później gdzieś je „schowałam” i za nic w świecie nie mogłam znaleźć. J No, ale na szczęście są. Dużo jest tam wszelkich ćwiczeń. Na pierwszy ogień poszły ćwiczenia na talię i boczki oraz na nogi. W sumie wyszło mi jakoś 1,5 godziny ćwiczeń codziennie, poza poniedziałkiem. Przeszkadzała mi trochę pogoda, ostatnio było dla mnie aż za ciepło i duszno. Ćwiczyłam przy otwartym balkonie i oknie, a i tak czułam nieraz, że nie wytrzymam dłużej. No, ale dałam radę. J A i kupiłam sobie w CCC buty do biegania. Dziś miałam okazję je wypróbować i muszę stwierdzić, że całkiem nieźle się w nich biega. Niestety nie udało mi się osiągnąć planowanego celu – 7km/40min. Myślałam, że mi się uda, no ale zdołałam przebiec 6 km 670m, czyli nawet trochę gorzej niż wcześniej (6,95km). Ale się tym jakoś specjalnie nie przejmuję. Po pierwsze chyba przerwa zrobiła swoje, po drugie miałam chyba nieco kiepskie warunki do biegania. Pomimo że biegałam wieczorem (koło 18) to i tak było jeszcze dość ciepło i duszno. No i kolejny mój „grzech” – kiepskie nawodnienie. Staram się pić dużo wody, jednak dziś o to ewidentnie nie zadbałam. Ale nie zniechęcam się. Jutro może dla odmiany będzie jazda na rowerze, zobaczymy jeszcze jaka będzie pogoda. A bieganie na razie tak co 2 dni.
Jeśli chodzi o dietę, to trochę nawaliłam. Wiadomo, jak jest się gościem, to nie powinno się wybrzydzać. Na ogół oczywiście starałam się jeść zdrowo, ale było parę wpadek dietetycznych. Najgorsza była w postaci 2 kawałków pizzy na obiad – wiem, nie najlepszy wybór, ale nie mieliśmy pomysłu na obiad. I wiecie co? Jak kiedyś uwielbiałam takie dania fastfoodowe i mogłam je pochłaniać w dużych ilościach, tak teraz kompletnie mnie nie ruszają. Poza tym mam strasznie dużą wrażliwość na sól – wyczuję ją wszędzie, gdzie się da. J Zrezygnowałam z dosalania czegokolwiek, bo uważam, że wystarczająco dużo soli jest w żywności, po co sobie dokładać. Jedyne słone potrawy, które uwielbiam to śledzie, kiszone ogórki i kapustę. Z tego na pewno nie zrezygnuję. :-)
Poza tym wczoraj mieliśmy rodzinnego grilla. Kiełbasy oczywiście nie jadłam, bo nigdy jakoś za nią nie przypadałam. Z mięska wpadł jedynie kawałek karkówki. Zjadłam też 3 łyżki sałatki z kalafiorem (na szczęście zrobiona na jogurcie), 5 łyżek bobu (uwielbiam ). Zgadnijcie z czym zjadłam ten bób? Ano z musztardą. Tak, dobrze czytacie. Kuzyn nawet lekko się zdziwił na widok tego mojego fantastycznego kulinarnego połączenia. J Ale co za to mogę, że uwielbiam pikantne przyprawy, zwłaszcza musztardę. Swego czasu nawet z nią jadłam kiszone ogórki. Nie wiem jak to mój organizm zniósł, ale chyba dobrze. J Do tego zjadłam mnóstwo kawałków pomidora i oczywiście (bo jakże, by inaczej) ogórków konserwowych. A w ramach deseru nie za dużą porcję lodów z malinami, bitą śmietaną i 3 kawałkami czekolady, a także naprawdę najmniejszy jaki udało mi się znaleźćJ kawałeczek placka bananowego z galaretką. Mam nadzieję, że aż tak tragicznie nie złamałam mojej diety. A dziś ze słodkiego tylko malutki kawałeczek tego samego placka i 3 ciastko –2 delicje pomarańczowe i herbatnika. Ogólnie poza tym jadłam dość zdrowo – na śniadanie płatki owsiane z mlekiem i nektarynką, na obiad: gotowane udko kurczaka, 2 ziemniaki i surówkę, a na kolację (po biegu): jajko na miękko,5 łyżek sałatki z kalafiorem (na jogurcie), pomidora, marchewkę, pół papryki czerwonej i ogórek konserwowy.
Ostatnio coraz częściej moje myśli krążą wokół tematu, o którym wcześniej już wspominałam w poprzednich wpisach – prawie jazdy. Otóż mój brat niedawno szczęśliwie zdał egzamin (szczęściarz, zazdroszczę mu) i zdążył już nawet zakupić sobie pierwsze swoje autko (Citroen C3, zielony metalik), no i namawia mnie, bym naprawdę spróbowała jeszcze raz zdawać. Zaoferował już mi swoją pomoc . Po pierwsze miałabym okazję do przećwiczenia z nim paru manewrów, że się tak wyrażę, no i udostępni mi wszystkie swoje notatki z kursu (ma bardzo szczegółowe). No, a po drugie, jakbym zdecydowała się zdawać egzamin jeszcze w ciągu jego wakacji (do końca września, później zaczyna studia) to chętnie zawiezie mnie na egzamin – do Konina, bo tam zdaję. Brat radzi mi wziąć egzamin na wczesną godzinę (sam miał na 7.45), bo wtedy podobno jest mniejszy ruch. Sam chyba miał bardzo pusto na wszelkich skrzyżowaniach, no i wiadomo mniejszy wtedy jest stres. A w wakacje mam nieco kiepskie dojazdy do Konina, więc jego propozycja jest dość sensowna. Myślę, że z teorią chyba nie będę mieć większych problemów, dość sporo pamiętam, przydałoby mi się odświeżenie tej wiedzy. Muszę tylko dowiedzieć się, co z moim dokumentami (miałam dużą przerwę w zdawaniu – 8 miesięcy) i czy muszę wyrobić sobie profil kandydata na kierowcę, czy jak to się tam nazywa. Oczywiście zamierzam wziąć sobie dodatkowe jazdy – po takiej przerwie wydaje mi się to konieczne. I znów brat mi coś zaproponował – mianowicie, żebym wzięła te jazdy z jego instruktorem. Jest on dość wymagający, jazdy z nim są nieraz bardzo stresujące. Wiem, bo raz z nim jeździłam, czułam się jak na egzaminie. J Może to jest dobry pomysł – uodporniłabym się na stres. Jakbym „przetrwała” te jazdy, to egzamin nie byłby dla mnie tak „strasznym” wydarzeniem w życiu. Brat we wtorek odbiera prawko, proponuje mi, żebym z nim pojechała i przy okazji dowiedziała się, co z robieniem tego mojego prawka. Fajnego mam brata, nie? J Mimo różnicy wieku (brat młodszy o 6 lat) świetnie się dogadujemy. Gorzej to mam z młodszą o rok siostrą, nieustannie się kłócimy, ta nasza różnica charakterów. J Całkiem niedawno to ona podwoziła gdzieś brata i rozmawiali o jego zdanym egzaminie. Z relacji brata wynika, że jak tak mimochodem wspomniał o mnie i moim zdawaniu, że jeszcze kiedyś i ja będę miała prawko (super, że jeszcze ktoś we mnie wierzy), to ona stwierdziła, że powinnam odpuścić sobie to zdawanie, bo skoro tyle razy nie zdałam, to na pewno się do tego nie nadaję. Wiecie, jak przykro mi się zrobiło. Nawet nie dlatego, że ona tak uważa, jej prawo do wyrażania własnego zdania, ale że nie była w stanie powiedzieć mi to bezpośrednio. No przepraszam, jak już próbowała mi to powiedzieć to jakoś tak złośliwie. W sumie do tego już się przyzwyczaiłam, niemal zawsze potrafi mnie obgadać, wyśmiać . A przy tym jest nieraz tak bezczelna, że szkoda słów. I bynajmniej nie chodzi o to, że nie umiem przyjmować krytyki, a to nieprawda. Umiem ją przyjmować, o ile jest konstruktywna, a nie złośliwa. A siostra zdała prawo jazdy za pierwszym razem, więc pewnie myśli, że to ją uprawnia do takich komentarzy. A może ma rację? Niby z jednej strony naprawdę próbowałam już wiele razy zdawać, kosztowało mnie to nie tylko sporo kasy, ale przede wszystkim stresu i nerwów. Najlepiej byłoby, gdybym zapomniała o poprzednich podejściach i zaczęła tak jakby od nowa. Sama już nie wiem. Bardzo chciałabym mieć prawko i jeździć samochodem. Wielu moich bliskich i znajomych (może oprócz siostry) namawiają mnie do zdawania. No i jak bym się zdecydowała, to oczywiście starałabym się, by jak najmniej osób wiedziało o terminie mojego egzaminu (w tym siostra). Nie miałabym presji, że muszę zdać, może tak bardzo nie stresowałabym się. W razie ewentualnej porażki (odpukać) nie musiałabym się nikomu wścibskiemu tłumaczyć, dlaczego nie zdałam, które to moje podejście itp. Jestem ciekawa, co sądzicie o tym moim pomyśle.
Pozdrawiam was serdecznie, miłego tygodnia. :-)