małe zmiany
Waga ustabilizowała się na 66 kg. Teraz dopiero coś ruszyło. Znów był przestój, ale mimo nie kontynuowania diety przez miesiąc waga stała w miejscu. Postanowiłam być bardziej cierpliwa i powtarzam sobie, że im dłużej tym trwalej, a na dobrą sprawę nigdzie mi się nie śpieszy :)
Ale się to wlecze...
Zaczynam robić się niecierpliwa. Wiem, że im wolniej się chudnie tym lepiej, ale ja jednak bym chciała chudnąć kg na tydzień. W ostatniej partii odchudzania chudłam 1-1,5 kg na 2 tyg. Nie wiem czemu mi się to tak dziwnie układa, ale mimo przestrzegania wszystkich zasad nie mogę tego przyśpieszyć. Nie chcę żeby to odchudzanie trwało rok. Ok, chciałam od wagi początkowej zrzucić 23 kg, już mi się udało zrzucić 10, ale to jeszcze nie koniec. Miałam takie marzenie, żeby na weselu brata mojego faceta warzyć już 55 kg. Wesele jest ostatniego maja. Ale jak tak to się będzie ociągać to chyba zwariuję. Nie wiem czy uda mi się schudnąć do tego czasu te 11/12 kg. W sumie są jeszcze ponad 3 miesiące, ale z moją tendencją spadkową może być różnie...
Jeszcze 14 kg...
Waga schodzi po malutku... Mimo trzymania się diety bardzo ściśle i ćwiczeń. Coś czuję, że trzeba włączyć bieganie. Chciałam zostawić jogging jak zejdę poniżej 60, bo wtedy na bank waga mi się zatrzyma. Już teraz czuję się dobrze, ale za te 7 kilo to chyba skoczę do nieba :)
Pierwszy sukces!
Nareszcie wróciłam do wagi sprzed świąt...mogłam to zrobić już wcześniej, bo zajęło to tylko 1 tydzień, no ale niestety. Teraz trzeba iść dalej naprzód, byle do celu. Aby zakończyć fazę I odchudzania muszę dojść do wagi 64 kg. Nie ważyłam tyle od nie wiem kiedy i już nie mogę się doczekać. Plan działa, chęci są, niczego więcej nie trzeba, aby się udało :)
Małymi kroczkami
10 dag w dół ale zawsze. Trzymam się planu treningowego i diety. Jeszcze rok temu nie powiedziałabym, że stać mnie na taką wytrwałość i determinację, ale najwyższe szczyty zdobywa się ciężką pracą. Poza tym moda jest wielkim motywatorem :) Cały czas mam przed oczami efekt końcowy tego odchudzania, ale tak do końca nie potrafię sobie wyobrazić jak mogłabym wyglądać. Nie ważyłam 53 kg od końca podstawówki, zawsze to było 60 z hakiem w gimnazjum, a potem ok 70 w liceum. Za dużo jak na 163 cm i drobny kościec (nawet na grube kości nie mogę zwalić xd). To smutne, że człowiek marzy o czymś przez 10 lat a jest zbyt mało zdeterminowany żeby osiągnąć swoje cele. Moim zdaniem w tej dziedzinie najważniejsza jest wiedza. Trzeba wiedzieć co jest w diecie wskazane, a co nie i jakie ćwiczenia wykonywać, bez tego człowiek błądzi - tak jak ja przez te ostatnie 10 lat. Czuję, że teraz nie ma innego wyjścia jak tylko osiągnąć ten cel. Dałam sobie na to czas. W ostatnim poście napisałam, że chciałabym ważyć 50 kg do końca maja, potem szybko tego pożałowałam. Taka waga to za mało po pierwsze, a po drugie nie ma sensu wyznaczać sobie limitu czasowego na spełnienie marzeń - to głupota. Niech to trwa nawet i rok, byleby iść do przodu i mieć poczucie, że pracuje się solidnie nad osiągnięciem wyznaczonych celów.
Znalazłam parę dodatkowych motywaci:
-"Chcesz mieć to czego nigdy nie miałaś? - zacznij robić to czego nigdy nie robiłaś"
-"Zacznij tam gdzie jesteś, użyj tego co masz, zrób to co możesz. Teraz!"
-"Wymówki nie mogą być ważniejsze od moich marzeń"
-"Bądź mistrzem sam dla siebie - codziennie pokonując krępujące Cię ograniczenia"
- "Wyglądaj jak wygrany i zachowuj się jak zwycięzca"
-"Dieta pozwoli Ci rewelacyjnie wyglądać w ubraniach - ćwiczenia pozwolą Ci wyglądać rewelacyjnie bez nich"
Wrócić do wagi sprzed miesiąca
Po woli, po malutku zmierzam do wagi sprzed miesiąca. Ten zastój wpłynął niekorzystnie na moją motywację, ale już się ogarnęłam na szczęście. Codziennie dbam o dietę (1000 kcal) i ćwiczę rano i wieczorem po godzinie. Chciałabym chudnąć 1 kg tygodniowo. Nie więcej i nie mniej. Do końca maja chciałabym ważyć 50 kg.
Pakuje xd
Mam w domu pare przyrządów do ćwiczeń :)Wczoraj pierwszy raz zrealizowałam plan treningowy z przyjaciółką. Muszę chyba podkręcić śrubę, bo liczyłam na większe zakwasy (kocham je mieć - najlepsze uczucie przy odchudzaniu). Niestety waga mi na razie nie spada...
kroczek po kroczku
Jednak w okresie lenistwa (patrz święta) spada nie tylko kondycja, ale też motywacja... Postanowiłam wrócić do moich zasad po mału, bo nie potrafiłam od razu wskoczyć w stary tryb. Zaczęłam od diety 1300 - 1500 kcal i z tygodnia na tydzień będę zmniejszać tą dawkę o ok. 200 kcal, aż znów będę mogła spokojnie wytrwać na 1000 tak jak przed miesiącem. Tak samo z ćwiczeniami - kondycja wróci, ale powoli. Plan treningowy jest taki : rano Ewka z programem turbo, a wieczorem ćwiczenia siłowe. Rozpisałam nawet plan :) :
Ławeczka - sztanga 3 serie x10 po 10,15 kg (zależy ile dam rade...), boczne ciężary 3x10, na nogi 4x15, hantle 3x10, ściskacz na uda 100, skakanka 100, brzuszki 100.
Postawiłam sobie challenge - 15 dni intensywnego treningu - jestem ciekawa jakie to przyniesie rezultaty. :) Plan jest ambitny, ale w końcu gorsze rzeczy w życiu się robiło :):):)
Carpe diem
Na spełnienie marzeń trzeba ciężko pracować. Wydaje mi się, że człowiek zadowolony z siebie i pewny swoich możliwości jest w stanie zajść dużo dalej niż taki, który się sobie nie podoba. Stąd też decyzja o odchudzaniu - żebym nie mogła sobie nic zarzucić, patrząc rano w lustro. Wiem, że wiele kobiet ma podobnie do mnie - tzn. kiedy wychodzi rano z domu i czuje, że ładnie dziś wygląda, to dzień jest zaraz lepszy, a my silniejsze :). Nie mogę się już doczekać osiągnięcia swojego celu, choć ostatnio kiepsko u mnie z motywacją. Przez święta rozpuściłam się jak dziadowski bicz :). Teraz staram się wrócić na właściwą ścieżkę, powtarzając sobie, że nikt za mnie nie może tego zrobić i że za rok będę miała do siebie pretensje, że nie zaczęłam dzisiaj. Dobre samopoczucie i duma ze swoich osiągnięć to najlepszy kop do sięgnięcia po jeszcze wyższe cele.
Dupa w troki :)
Trzeba wziąć się wreszcie w garść i dokończyć to co się zaczęło przed dwoma miesiącami. Odpuściłam sobie dietę na prawie miesiąc, o co nie podejrzewałabym się jeszcze 30 dni temu jak byłam w pełni sił i chęci, żeby ciągnąć to dalej. Trochę się namieszało przez ostatnie 3 tygodnie, a najgorsza była choroba i śmierć zwierzaka - domowego pupila :(. Ostatnie o czym wtedy myślałam to moje wizualne ambicje. Jednak życie toczy się dalej i nie wolno odpuszczać sobie marzeń - a piękna sylwetka to jedno z nich. Mam nadzieję na wielki come back :D. Przez ostatni tydzień próbowałam siebie na nowo zmotywować i czuję, że wróciły mi prawie wszystkie siły.
Staram się nie zaczynać nowych rzeczy od poniedziałku, ale tak jakoś wyszło, że padło na dzień dzisiejszy. Tak więc...mając już doświadczenie i pewien sukces w tej dziedzinie postanowiłam nie spocząć na laurach i nie poddać się w połowie drogi. Wciąż mam przed sobą minimum 15 kg do zrzucenie i wiem, że to niezbędny element życiowego planu o kryptonimie "Szczęśliwa JA" :).
Wiem doskonale, że za rok miałabym do siebie ogromne pretensje, że nie stanęłam powtórnie do walki. Najgorsze co można zrobić to oddać walk-over'em. Mam jeszcze tyle planów i marzeń, że potrzebuję pewności siebie, tego poczucia, że pokonałam własne słabości i wykazałam się samodyscypliną oraz determinacją, aby patrzeć codziennie rano w lustro i czuć głęboką dumę i zadowolenie, aby iść wojować świat. Jednym zdaniem - do roboty, bo samo się nie zrobi. :)