Październik
nadszedł zbyt szybko. Jeszcze nie jestem gotowa na jesień, za mało słońca będzie, za
mało ciepła.
Liście szeleszczą rozgniatane oponami roweru.
Drzewa żółkną, czerwienieją, zaraz będą spadać wszystkie listki. Wieczory zimne. Noce zimne. A kaloryfery nie grzeją. Tylko w dzień ciepło, promienie słoneczne przez szybę łaskoczą mnie w szyję.
Nie jestem jeszcze gotowa na jesień!... Boję się szarości. Chodzą po mnie różne złe przeczucia.
Nocami złe sny i koszmary mnie dopadają. Nauczyłam się dyscypliny snu. Nie budzę się z koszmaru z wrzaskiem, budzącym wszystkich. Krzyk jest tylko we mnie. W środku. Chce serce wypchnąć z piersi.
Leżę potem do świtu bezsennie. Gram znowu w węża na telefonie, z wyłączonym dźwiękiem. A jeśli Jego nie ma, oglądam przed-poranne durne tivi.
Mierzę sobie czasem ciśnienie po obudzeniu się z koszmaru. I zamiast normalnego 90/60 mam 130/90. Kiedyś jakaś żyłka nie wytrzyma skoku ciśnienia...