wpis dotyczy piątku, 11 września, jakoś przed północą czasu mi zabrakło
poranek ... nie codzień święto.... waga ociupinkę w górę.... niedużo, nawet nie pół kilo, ale wystarczająco, by mi zepsuć humor.
Rower w serwisie, więc może tak przejrzeć ciuchy letnie na zimowe, za duże na dobre?.... Textylny sen, textylne wariactwo. Jeden przepastny grubaśny sweter ma dziurę, jeden elegancki dzianinowy żakiet w granatowych miejscach zrudział, jedna koszulka polo na szmatki. Więcej szkód nie ma. Za to mam następne dobre dżinsy i spódnicę na zimę (sprzed 3 lat ? teraz jak znalazł).
Przed 19 odebrałam rower rower z serwisu, oczywiste, że musiałam go natychmiast wypróbować. O koszcie naprawy wolę nie mówić, tylna i przednia zębatki wymienione, przednia z korbami pedałów, nowy łańcuch, 2 kółka w przerzutce, klocki hamulcowe tylne, linki do hamulców i przerzutek, centrowanie kół i jeszcze dzisiaj dzwonił serwisant, że support się rozleci lada chwila i zaleca wymianę.... Wąż w kieszeni dostał, uczciwszy uszy, pierdolca.
Gdy tylko wjechałam na dłuższa prostą.... słuchawki na uszy, ROZPĘDZIŁAM SIĘ,
i gdy nikt nie słyszał
i gdy nikt nie widział
pełną piersią ryczałam "... nas nie dogoniat, nas nie dogoniat !"
Potem jechałam tą świeżo położoną jezdnią i czułam, że pęknę z nadmiaru uczuć. Radość, że ta maszyna wreszcie tak pięknie jeździ. Satysfakcję, gdy wyprzedzałam wszystko co się ruszało jednośladowego. Ulgę, że mogę nacisnąć mocno pedały, a rower przyspiesza jak rakieta i nic nie zgrzyta, nie przeskakuje. Metafizyczny i niemal namacalnie fizjologiczny dreszcz rozkoszy i zadowolenia.
Mimo późnej pory przejechałam prawie 39 km. Nieważny był wiatr, chwilami prosto w paszczę. Nieważne muchy. Nieważne wieczorne pijaczki. Pędziłam jak... no, nie wiem, jak.
ODCHUDZANIE, ops, powinno być SZCZUPLENIE
9 - 1380 kcal zassane, spalone rowerowo 794
10 - 1339 kcal zassane, łącznie z drinkami, spalone na rowerze w dwóch ratach około 700
11 - 1137 kcali zassane, łącznie z czerwonym winem od potomstwa, spalone 570 kcali; mniej spalam, bo sprawniej, więc krócej jeżdżę, muszę wydłużyć trasy
kolejne kilometry do pobicia rekordu z 2004
Emwuwu
12 września 2009, 10:32Jak śpiewał Lech Janerka..."A rower jest wielce OK, Rower to jest świat"!!:)))) Ja juz się nie mogę doczekać na swoją, zamówioną "maszynę"! I wtedy spóbuje Cię "gonić" z przebytymi kilometrami!:)