Sobota na diecie. Tak jakoś, samo wyszło, nawet się pilnować nie musiałam.
W sobotę za Staśkiem ganiałam. On na rowerze z patykiem i bez bocznych kółek. Ja za nim ze zgrozą w oczach i wywalonym do kolan jęzorem. Ten dzieciak nie ma za grosz poczucia równowagi!!! Jak worek kartofli przewala się dokładnie na tę stronę rowerka, na którą go ściąga grawitacja. W ogóle nie czuje siły odśrodkowej, nie odczuwa potrzeby kontrowania grawitacji, kontrolowania własnego ciała.
Oj, dłuuuuga droga jeszcze przed nami!!....
A jego ojciec, czyli mój synalek, to się nauczył na dwukołowcu prawie natychmiast. I uciekał mi, żebym go za kij nie trzymała.
No i już wiem, czemu synowa_in_spe żaliła się, że Staś nie lubi i nie umie jeździć na hulajnodze. Z jego brakiem czucia grawitacji? Hihi, że on w ogóle sprawnie chodzi?...
No nic, w sobotę ponad 2,6 km przebiegliśmy/przejechaliśmy.
Niedziela NIE na diecie. Ale taka miała być.
Mojego taty imienimy, wiec umyśliłam, że z prawnukiem na rowerze się do niego przelecę. Niestety, nie przewidziałam, że będzie czekała wyżerka na słodko. Co prawda nie było bliklowych pączków, ale ten śmietanowiec z wisienkami. Ach?.. co za smak.
I jeszcze w domu na kolację Pan i Władca zrobił polędwiczki wieprzowe z patelni. Miałam jeszcze na tyle samoopanowania, że zajadałam mięsko bez kartofli, tylko z pomidorkami. Kartofelki im oddałam. Wszystkie.
Do dziadka i z powrotem drogą zdatną dla dziecięcego rowerka to jest ponad 5 km. Oboje wróciliśmy uchetani. Stasiek się w łydkę walnął i buczał, ale na propozycję przykręcenia z powrotem bocznych kółek zareagował wzgardliwym oburzeniem.
Lubię taka zawziętość.
Wieczorem niespodziewana aktywność ruchowa.
Mamę Stasia zablokował korek pod Sochaczewem, a mówiłam, że PKP lepsze niż PKS!!! Przynajmniej na czas jest i korki mu niestraszne. A my bez samochodu. A Stasiek u nas. A już wieczór. A jutro przedszkole.
Koniec końców bardzo późnym wieczorem siedziałam ze Staśkiem na klatce schodowej pod drzwiami ich mieszkania. Dziecko na schodach zjadło jogurt. I przysypiało mi na kolanach. Za drzwiami miauczał ich kot. Miauczał i wył. A mama Stasia biegła piechotą od Złotych Tarasów na Nowolipki.
Za to potem!.....
Zupełnie jak w zeszłym roku czyli PATYKOWA BABCIA PRZEZ CENTRUM MIASTA SZŁA. Przez Starówkę, Krakowskie, Nowy Świat i Poniatowskiego.
Tylko że była prawie 10 w nocy. Nocne życie. Huczące muzyką i rytmem wejścia do klubów. Pełne kawiarniane ogródki. Tłum niemieszczący się w Świętej Annie. Turyści, spacerowicze. Dama zionąca ogniem i klaun puszczający stada baniek. Studenci tańczący przy dźwiękach gitar. Pokrzyżowe nawiedzone upiory, stadkiem wyjące i zawodzące przed pałacem prezydenckim. Multimedialny pokaz na frontonie PANu, nad głową Kopernika. Marsz ulicą, nie chodnikiem, bo na letnie łikendy ten trakt jest niekomunikacyjny. Drugi kijkujący na moście. Saska Kępa pachnąca oszalałymi bzami.
Szłam, szłam, a muzyka w uszach mi grała. Niektóre kawałki musowo prowokowały do majtania pośladkami. Szłam i rosłam. Z dumy, z zadowolenia, od mijanych spojrzeń, od ciepłej nocy. Bezprzyczynowa i bezrefleksyjna radość.
Bolą mnie pięty. Przeszłam bardzo szybko ponad 7 km.
Może spaliłam te kolejne porcje śmietanowca?
Waga poniedziałkowa łaskawa.
56,3 56,2 56,3
Wczoraj było więcej.
Już tylko pół kilograma nadmiaru świątecznego mi (na mnie?) pozostało.
adador77
12 maja 2011, 16:13Ja jestem pierwsza, ktora sie wylamala z tego szalenstwa biegowego....ale niepotrzebnie:)
baja1953
10 maja 2011, 15:56Mam jeszcze w pamięci Warszawę, świetnie widzę oczami duszy Twój triumfalny przemarsz przez centrum..:) Cieszę się, że widzisz różnicę w mojej figurze w stosunku do grudnia... Mam teraz 2 kg mniej niż wtedy...Widocznie to są te najistotniejsze dla wyglądu kilogramy...:)) Wiwat, Nocna Babciu Patykowa!!
renianh
10 maja 2011, 10:34Fajne takie jak zamiast za babcie ktoś za mamusie uzna.Ale u Ciebie to całkiem uzasadnione naocznie widziałam na babcię absolutnie nie wyglądasz ,na mamę prędzej wszak póżne macierzyństwo teraz w modzie.Jolu może niezbyt jasno to napisałam te 2 to nie dwa wyjścia ale 2 tygodnie ,moj max dystans w tym roku to 16 km ,lubię takie dystanse 8-12 km ,powyżej 12 też już odczuwam to było 5 wyjśc ( 6,5+ 8,6+5,4+16,1+12,4)
adador77
9 maja 2011, 23:56jestem pewna, ze twoja srednia sie podkreci tak jak w ubieglym sezonie. Moja jeszcze nie jest taka jaka bym chciala miec. mialam juz przez jakis czas 21.20km\h ale teraz mi spadla. mam po drodze 2 podjazdy prawie 3 kilometrowe i jeden krotki ale bardzo wymagajacy. Moj rwoer nie ma tylko jedna zebatke z tylu i nie nalezy ona do najwiekszych, wiec srednia spada juz jest 20.3. Mimo to nie zniechecam sie i wierze, ze jak juz bede miala ten drugi rower to swobodnie sobie wjade na te podjazdy. Ty Jola znikasz w oczach czy ty wiesz o tym?
kitkatka
9 maja 2011, 23:39nowa ksywkę dla bździągwy, "normalnej" studentki. Pokrzyżowiec nawiedzony , wyjący upiór. Pozdrówka
alunia1960
9 maja 2011, 17:58i powieś jako remedium na potfory nocne, sama sobie jesteś najlepszym lekarstwem. Trzeba się od Ciebie uczyć! Normalnie Cię kocham! :-)
luckaaa
9 maja 2011, 16:44calkiem wzorowy ruchowo weekend . Taki smietanowiec to pryszcz i zaszkodzic w zaden sposob nie da rady . wydreptany, wybiegany za Staskiem , a te pol kiloska zalatwisz w malutki tydzien- na bank.
Ciupek
9 maja 2011, 15:47Imieniny to chyba jedno z większych przekleństw odchudzających. No nie licząc urodzin, wesel, rocznic ślubu, styp, czasu przed okresem, w trakcie i tuż po, itepe...
calcjum
9 maja 2011, 15:09Ty nasze guru..nie narzekaj nijak się mamy do twojej wagi..ale Ty masz powera !!!
Insol
9 maja 2011, 15:0026.04 jest o mojej 3-letniej pociesze (??) którą dziadek postanowił uczyć jak otwierać balkon, czyli nie tak do końca mi przesłoniło :D
haanyz
9 maja 2011, 14:58na dywanik bardzo prosze! Sie nie boje, bo to paluszki slone, co zapilam hektolitrami herbaty - woda siedzi we mnie, jutro bedzie mniej. Ja ogolnie mam problem z woda, zauwazylam. A poza tym - wiesz - w nosie mam ile waze. Chuda jestem! W sukienke wersje stojaca wchodze. Dupke mam jak ta lala. No jednym slowem jestem najzajebistsza pod sloncem. A jak wysikam - to juz w ogole -szal cial!
Insol
9 maja 2011, 14:57niuńka1 pojawiała się w moich wpisach, również w czasach gdy oczekiwałam niunki2 (jeszcze nie wiedząc, że będzie to Jasiek) a później rzeczywiście poziomy cukru przesłoniły wszystko...
Insol
9 maja 2011, 14:47co nie zmienia faktu, że pierwsze rodziłam na 2 tygodnie przed terminem :) a teraz sama nie wiem kiedy się spodziewać... momentami sama czuję się jak tankowiec :P
elasial
9 maja 2011, 14:30Przynajmniej mam obraz obecnej wieczornej Warszawy. Pięknie opisujesz!!! Zazdroszczę Ci chęci do ruchu!
bonasaga
9 maja 2011, 14:17Śmietanowiec na bank szlag trafił bez dwóch zdań
cancri
9 maja 2011, 14:03kurde, do tej pory pamietam stary rower i to jak pomknelam po dziurach, wymykajac sie babci...wazne, ze Stas sie nie boi i dziarsko probuje, po trupach do celu, i mam nadzieje, ze nie po Twoim ;-)
Levis1977
9 maja 2011, 14:03jak to jest, jak się dziecko uczy jeździć na rowerku bo sam to jeszcze dobrze pamiętam. Otóż za jasną cholerę nie myśli racjonalnie tak jak Ty, czyli że tu grawitacja, tu tarcie a tu cosinus fi, tylko grzeje na oślep i bez zbędnych analiz. Ja to jeszcze miewałem porty pełne strachu :-P O! Właśnie. Mój brak filozofowania sprowadzi się również i do tego aby nie myśleć o tym ile trzeba przejść żeby spalić zjedzoną kaszkę. Bo wtedy to już się robi pospolity p....lec :-D