No to tak, ostatni trening (oprócz dzisiejszego) był w piątek. Leń ze mnie okropny.
Takie wymówki.. sobota to byłam na siatce, 2h siatki wystarczą - gówno prawda. Po siatce piwko ze znajomymi na mieści. Jedno, drugie, .. trzecie. Setki kalorii, zagryzane solonymi czipsami - głupota. Niedziela wyjazdowa, 0,7, a z nim kolejne setki kalorii. Poniedziałek - po niedzieli nawet nie myślę o treningu (ba, nawet na siatkę nie poszłam, porażka), a w dodatku na śniadanko 2 dominatory - luks. Nawet dziś było ciężko zebrać mi się do porządnego wycisku. Śmieszna jestem, ciało samo się nie zbuduje.
Oprócz tego złapała mnie jakaś depresyjka chyba. Słucham przygnębiającego rapu i nawet nie mam ochoty wyjść z domu. Dobrze, że dziś wzięłam się za siebie i wiecie co.. humor baardzo się poprawił. :)
Jak to mówią: