Zwykle moje
menu w pracy wyglądało następująco:
- rano: owoc (zwykle banan, jabłko albo gruszka);
- południe: 1 kromka chleba z jakimś serkiem + pomidor;
- popołudnie: 2 kromeczki chlebka wasa z jakąś pastą albo serkiem.
- No i morze kawy oczywiście!!!
Dopiero po przyjściu do domu jakiś
normalny, ciepły obiad. No i kolacja.
Przy takim menu codziennie w pracy byłam głodna.
W ramach testu czym się najadam a czym nie, w piątek wzięłam do pracy leczo i
trochę więcej chleba niż zwykle. Tym razem menu wyglądało tak:
- rano: banan i jabłko;
- południe: duuuża kromka chleba i przyzwoita porcja zajebiście pachnącego
leczo (na zimno, bo nie mamy na czym przygrzać);
- popołudnie: 1 kromeczka chlebka wasa na sucho, przegryziona bardziej z
łakomstwa niż z głodu.
- No i morze kawy oczywiście!!!
Dopiero po przyjściu do domu jakiś
normalny, ciepły obiad. No i kolacja.
Tak jak
przypuszczałam, tym zestawem najadłam się bardziej. Głodu nie czułam.
Choć może było tylko tak, że jako że piątek po Bożym Ciele był dniem pracy
"na pół gwizdka", mało się działo i mało stresu było, to ten niski
poziom stresu też mógł wpływać na niski poziom głodu. Bo ja to mam tak, że to
czym najadam się w domu, to w pracy jest za mało. I mam mniejsze potrzeby
jedzeniowe nawet jadąc na rower na parę godzin niż idąc do pracy w biurze...
W ramach pracy nad poprawą kondycji zauważam, że coraz bardziej lubię mieć
jakiś ruch. Czuję że coraz bardziej ciągnie mnie na rower, chętnie jeżdżę
rowerem do pracy, coraz chętniej daję też rowerowego nura w otaczające mnie
lasy i sprawdzam, dokąd też drogi dziś mnie powiodą. Wracając od Samca do domu
nadrobiłam dziś 100% trasy, bo chciałam sprawdzić dokąd wiedzie boczna leśna
dróżka. A wjeżdżając do miasta, przy okazji zrobiłam też zakupy korzystając z
rowera a nie z samochodu.
Zauważyłam też inną fajną rzecz: najprawdopodobniej w wyniku pracy nad sobą
zaczynam odczuwać coraz mniejszy lęk. Kiedyś trochę bałam się sama w lesie,
bałam się też nieznanych dróg i odkrywania czegokolwiek. Teraz czuję, jak
rośnie we mnie ciekawość nowego. I chęć eksperymentowania. I nie czuję lęku. To
jest to, co powoduje, że zaczynam czuć że żyję, że czerpię z życia więcej niż
wczoraj i przedwczoraj. To bardzo fajna sprawa.
PS Powoli wraca spokój ducha, znaczy się kompulsy słabną. Już prawie jem tak jak jeść chcę. Diabli wiedzą co było przyczyną obżarstwa... Czy to że dwie noce pod rząd nie dospałam tydzień temu? Czy silne wrażenia z warsztatów poczucia własnej wartości?
No i waga też znowu powoli spada... W czwartek i piątek 85 kg na wadze, dziś 83,7 :)
ellysa
22 czerwca 2014, 15:37powinnam wziac z Ciebie przyklad i tez popracowac nad zmiana nawykow:)
felicitywishes
22 czerwca 2014, 08:46Mnie się badzo podoba, że opowiadasz o zmianach nawyków. W Twoim wykonaniu brzmi to trochę jak sielankowa opowieść, dajaca nadzieję innym, że ... hej - patrzcie dobre nawyki sobie wypracowałam i teraz nie wyobrażam sobie inaczej mojego odżywiania i ruchu. Jesteś moim natchnieniem Ogrzyco!
kokosowa1000
22 czerwca 2014, 00:41Śniadanie powinnaś zjeść solidne to energia na cały dzień.Owocki na przekąski. Kawa spoko,wszystko dla ludzi ale nie za dużo, może lepsza zielona herbata;) Fajnie że ruch cię wciągnął i samopoczucie lepsze :)
skinsteen
21 czerwca 2014, 21:30"rano: banan i jabłko" pełnowartościowy posiłek, nie ma co! a co do popołudniowej kromeczki wasy to już w ogóle się nie wypowiem... Na prawdę - nawet w morzu bzdetnych informacji, w nternecie również można znaleźć fajne konkretne menu na redukcje... na zdrową redukcję! proponuję trochę poczytać i zacząć bardziej szanować swoje ciało, bo przy teraźniejszym menu w ogóle u Ciebie tego nie widać ;)
Ja-Ogrzyca
22 czerwca 2014, 10:32Cholera, ciężko się przyznać, ale niestety w tym przypadku muszę przyznać Ci rację.
adele8
21 czerwca 2014, 20:57tylko tyle jesz przy takiej wadze? i to jeszcze tekturki typu wasa? za chwilę przestaniesz chudnąć i będzie wielkie jojo