Po poprzedniej notce posypały
się na mnie gromy: że jem za mało, że nie rozsądnie, że brak mi podstawowej
wiedzy etc etc. Zdrowo się wkurzyłam, no bo jak to: ja się mylę? Ja, której
dietetyczka powiedziała że może ze mną rozmawiać jak z koleżanką po fachu? I że
co? Że ja podejmuję złe decyzje? Nie, no wykluczone!!! Ale potem przypomniały
mi się zeszłotygodniowe warsztaty z poczucia własnej wartości. Tam było takie
jedno zdanie, że człowiek o zdrowym poczuciu własnej wartości potrafi przyjąć
krytykę, a w świetle przekonujących dowodów potrafi zmienić swój punkt
widzenia, bez upierania się na siłę przy swojej poprzedniej racji. Przeczytałam
jeszcze raz Wasze komentarze. A potem swoje menu. I jeszcze raz komentarze. I
jeszcze raz menu… Na początku byłam tak oburzona krytyką, że notkę chciałam
usunąć. Ale teraz zrozumiałam, że miałyście rację. Zaślepiona liczeniem kalorii
i innych wartości odżywczych, zupełnie zapomniałam o sensownym komponowaniu i
pożywności tego, co jem. Co stało się dla mnie przekonującym dowodem? Moje
własne poczucie ciągłego głodu. Coś najwyraźniej w tym moim menu jest nie tak.
Trudno przyznawać się do błędów, ale ja niestety ten błąd popełniłam.
Skąd się wzięła taka metoda komponowania posiłków? Ano stąd, że nie radząc
sobie w pracy ze stresem, ciągle mam potrzebę podjadania – żeby uciec choć na
chwilę od świata niekoniecznie pięknego w świat przyjemności. A im dalej końca
dniówki, tym bardziej chce mi się jeść. Dlatego wymyśliłam, żeby zaczynać dzień
od niewielkich ilości jedzenia, a kończyć na coraz większych. Tym sposobem na
chwilę oszukiwałam stres. Jednocześnie im później zaczynałam jeść, tym później
mogłam skończyć – a późne jedzenie uwielbiam. W poprzednich firmach nawykłam do
przygotowywania sobie w pracy konkretnego, wypasionego posiłku i celebrowania
go w zależności od potrzeb samotnie albo z koleżankami. Mogłam to zrobić dość
wcześnie rano. Tutaj takiej możliwości nie mam. Muszę jeść przy biurku (bo za
bardzo nie ma gdzie, no chyba że pójdę jeść na schody w biurowcu jak dziecko od
bezdomnego), na domiar złego łykam razem z kanapką polecenia szefa: „jak pani
tylko zje to proszę zrobić to i to”. To naprawdę nie sprzyja kontemplowaniu
posiłku. W dodatku najwięcej dzieje się z samego rana, więc zjedzenie w pracy
spokojnego i skupionego pierwszego śniadania nie wchodzi w grę – stąd pomysł z
pożeraną na szybko gruszką czy bananem. Często przynoszę je z domu już
pokrojone i wpycham sobie do buzi między uruchamianiem komputera, podpisywaniem
listy obecności i przesuwaniem kalendarza, nierzadko raportując przy tym
koleżance wczorajsze popołudnie. A jednocześnie tak trudno mi zmusić się do
zrobienia i zjedzenia śniadania godzinę wcześniej w domu: no bo co ja potem
będę jadła w pracy? To śniadanie zjedzone w domu jawi mi się jako dodatkowe
(zbędne, a jakże!) kalorie. I tak to wygląda z mojego punktu widzenia…
Postanowiłam dziś zrobić kolejny eksperyment. Jest niedziela, weekend, jestem
wolna od stresów w pracy a jednocześnie cudownie wyspana po sennej sobocie.
Idealny dzień na przyglądanie się sobie. No i czas jest na gotowanie.
Przejrzałam w necie kilka artykułów, przejrzałam zawartość lodówki i wsłuchałam
się w siebie. Postanowiłam skomponować bardziej treściwe menu, takie, po którym
naprawdę poczuję się syta.
Tak na początek powstało KRÓLEWSKIE I
ŚNIADANIE:
Z założenia miało być zarazem i sycące i wypasione – tak żeby i brzuszek się
najadł i mózg uznał, że został godnie nakarmiony. Tym sposobem wylądował przede
mną peeeełny talerz jedzenia, niczym przed jakąś prawie królową:
posiłek
nr: 1 374 kcal I
śniadanie chleb, jajka z chrzanem i
majonezem, pomidor, ser
godz.: 10 : Chleb 41 g
: Maslo 7 g
: Chrzan tarty "Aro" 2 g
: Jaja na twardo 1 szt.
: Majonez "winiary" 10 g
: Cebula 18 g
: Pomidor 190 g
: Ser Gouda Serovit 10 g
Wielgachny malinowy pomidor posypany smakowicie pachnącą cebulką
wypełnił ¾ talerza, w kątku znalazł się ozdobny kawałek sera, a na pozostałej
wolnej przestrzeni pyszniły się dwie połówki jajka z chrzanem i majonezem oraz
kanapki. Ten majonez to mój „zakazany owoc”. Dlatego go dodałam – żeby mieć
poczucie rozpieszczenia. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po podsumowaniu
uczty program wyliczył zaledwie 374 kalorie… Zdarzało mi się w pracy zjadać
śniadania o podobnej kaloryczności, ale znacznie mniej sycące. Tym razem
brzuszek miałam naprawdę pełny, a uczucie sytości trwało pełne 4 godziny.
SMAKOWITE II ŚNIADANIE:
Po tym czasie postanowiłam poeksperymentować z płatkami owsianymi.
Kupiłam je parę dni temu i jak dotąd nie używałam zbyt często. Płatki owsiane
to moje nowe odkrycie. Jako że sezon mamy truskawkowy – powstał jogurt bardzo
truskawkowy z bananem i płatkami owsianymi. Tym razem „zakazanym owocem”
dodanym w celu poczucia rozpieszczenia był cukier. Po kwaśnym jogurcie owocowym
wciąż czułam się głodna i jakaś taka niedojedzona. Tym razem osłodziłam sobie
życie.
posiłek
nr: 2 312 kcal II
śniadanie owsianka z jogurtem truskawkowym
i bananem
godz.: 14 : Banan 50 g
: Cukier 1 lyzeczka
: jogurt naturalny "Zott" 60 g
: Płatki owsiane błyskawiczne 25 g
: Truskawki 250 g
I tym razem zdziwiłam się sumując kalorie: ale teraz zdziwiona byłam dla
odmiany że tak dużo, że to proste w zasadzie danko ma aż 312 kalorii. Niemniej
zjadłam wszystko ze smakiem i z namaszczeniem wylizałam miseczkę. Pyszne
było!!!
Kolejne 3 godziny nawet przez głowę mi
nie przeszło, żeby coś zjeść. Mało tego, jakiejś energii pozytywnej mi przybyło
i nawet posprzątać trochę mi się zachciało. Kiedy porządki dobiegały końca, po
3 godzinach od II śniadania zaczęłam myśleć o obiedzie. Przede mną była jeszcze
godzina, którą musiałam poświęcić na przygotowanie kolejnego posiłku. Zaczęłam
więc od razu.
OBIAD TAKI SOBIE:
Starałam się połączyć to co mam w lodówce z tym, co może być źródłem
błonnika i białka, a przy okazji zdrowych węglowodanów. No i jeszcze żeby nie
napracować się za bardzo. Tak powstał pomysł na kaszę jaglaną (to też jedno z
moich najnowszych „odkryć”) z duuuużą (za dużą) porcją pieczarek oraz z
(przesolonymi jak zwykle) kotletami sojowymi. Kotlety sojowe ktoś kiedyś
nauczył mnie robić zajebiste bez panierki. Nawet mojemu mięsożernemu Samcowi
smakują! Niemniej jednak na przyszłość pieczarki zamienię chyba na mizerię,
albo jakieś inne słodko-kwaśne warzywa, bo coś całość mi za monotonna w smaku
wyszła.
posiłek
nr: 3 503 kcal obiad Kasza
jaglana z pieczarkami i sojowymi kotletami
godz.: 18 : Cebula 50 g
: Kasza jaglana 50 g
: Kotlety sojowe Sante 30 g
: Olej kujawski 2 łyżka
: Pieczarki 250 g
Najadłam się jak nieboskie stworzenie. Znowu brzuszek miałam pełny. I choć
sporo tłuszczu było w tym jedzonku, nadal czułam się rześko i miałam ochotę do
działania.
Na wieczór zaplanowałam sobie rowerową przejażdżkę. Taką koło godzinki. Żeby
dodać sobie szybko uwalniającej się energii, zjadłam: MIKRO-PODWIECZOREK O SMAKU DZIECIŃSTWA: kanapkę z miodem :)
posiłek
nr: 4 84 kcal podwieczorek chleb z
miodem :)
godz.: 20 : Chleb 17 g
: Maslo 2 g
: Miód 10 g
Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz jadłam kanapkę z miodem… Zawsze wydawało mi
się to mało wartościowe i tuczące. Tym razem bezkarnie mogłam się rozkoszować
cudownym smakiem dzieciństwa. Czekała mnie wszak godzinna rowerowa wycieczka
dróżką pod lasem, mogłam więc (a nawet powinnam była!) jak najbardziej pozwolić
sobie na takie maleńkie szaleństwo.
Jeżdżąc dziś na rowerze odkryłam coś fajnego: kiedy tak przebieram kopytkami po
tych pedałach, to zupełnie nie myślę o smutkach, problemach, złościach… Myśli
odpływają byle gdzie, ale są jakoś zadziwiająco pozytywne, albo co najmniej
neutralne. Hmmm…
Po powrocie z rowerowej przejażdżki KOLACJA
wydawała mi się mocno wymuszona. Brzuszek nadal był pełny po obfitym obiedzie.
Niemniej zmusiłam się do mieszaniny węglowodanów z białkiem, żeby moje zmęczone
co-nieco mięśnie miały co jeść (węglowodany) i z czego się odbudować (białko).
Tak powstał pomysł na ryż z fasolką konserwową. Zupełnie prawie bez roboty,
szybko i prawie bez zmywania. Jednak najwyraźniej ten posiłek był mi potrzebny,
bo wbrew wcześniejszym przewidywaniom zjadłam go ze smakiem, pomimo że dania
nie doprawiałam niczym.
posiłek
nr: 5 203 kcal kolacja ryż z
fasolą
godz.: 22 : Fasolka konserwowa 110 g
: Ryż biały 25 g
Po całym dniu mogę powiedzieć, że jestem najedzona po czubki uszu. Przez cały
dzień chodziłam syta. Nawet przez myśl nie przeszło mi podjadanie czy inny
wilczy głód. Po podsumowaniu wyszło mi 1476 kalorii, a w tym 36 g błonnika i 60
g białka. Uważam, że to bardzo dobry wynik! Chcę Wam podziękować za Wasze uwagi
do poprzedniej notki. Zwróciłyście mi uwagę na bardzo ważną sprawę.
No i teraz pora wyjaśnić o co chodzi w tym moim eksperymencie. Na jutro
zaplanowałam sobie identyczne menu. Z tą tylko różnicą, że jutro muszę spędzić
8 godzin w pracy. No i kolejność posiłków w związku z tym czasem pracowym też
będę zmuszona poobracać, no i dzień znacznie wcześniej rano rozpocznę niż
dzisiaj. No i postanawiam I ŚNIADANIE ZJEŚĆ W DOMU!!! No i zobaczymy,
jak w TEJ SYTUACJI będzie się miało moje poczucie najedzenia – bo w sytuacji
dnia wolnego było idealnie!!! A że wyszło mi dzisiaj 1500 kcal a nie zakładane
1000… Mówi się trudno i eksperymentuje się dalej!
ellysa
23 czerwca 2014, 10:31narobilas mi smaka na kanapke z miodem,a u mnie w domu ani chleba,ani miodu:)))
MichasiaK
23 czerwca 2014, 08:09... ale pyszniutko wygląda ta Twoja niedziela :)
Trollik
23 czerwca 2014, 07:17wreszcie jakies porzadne sniadanie...owoce to dodatek...eksperymentuj dalej -)
felicitywishes
23 czerwca 2014, 07:12Wow Ogrzyco! Taki dzień świadomego kulinarnego rozpieszczania to inspiracja! Niezwykle mądrą Koboetą jesteś, wiesz o tym? Pozdrawiam ciepło!
jovanka28
22 czerwca 2014, 23:37Kochana, cieszę się bardzo, że takie u Ciebie zmiany na lepsze! Ten jadłospis brzmi o niebo lepiej niż ten z poprzedniej notki. Poczytaj sobie jeszcze o podstawowej przemianie materii i wylicz swoją jakimś kalkulatorem w sieci, daję głowę że powinnaś jeść właśnie ok. 1500 kcal dziennie. Pozdrawiam i trzymam kciuki za jutrzejszy eksperyment. A jazda na rowerze zaprawdę jest super :)
margaretka_87
22 czerwca 2014, 23:35Nie wiem jak było wcześniej, ale to menu jak dla mnie jest ok. Ja od dietetyczki dostałam taki schemat zywienia http://celebrujackazdydzien.blogspot.com/2014/06/moj-schemat-zywienia-w-oparciu-o-diete.html jest on na ok 1700 kcal. Nie trzymam się go jakoś bardzo sciśle ale na jego podstawie tworze posiłki :-)
kokosowa1000
22 czerwca 2014, 23:27Brawooo , mam nadzieję że uda Ci się tak poukładać jadłospis że w tygodniu też nie będzie problemów. Wydaje mi się że kalorycznie było ok . 1000 kcal to mało. Czekam na efekty spadkowe napewno będzie dobrze;)