Witajcie Kochani.
Słyszałam o Was wiele dobrego. Nie o samej stronie, nie o możliwości prowadzenia pamiętnika, nie o licznikach kalorii, ale o Was. O dobrych duszach, które są tutaj, które zmotywują, pocieszą i skarcą kiedy trzeba. I tego właśnie trzeba, mi.
Mam na imię Iga, mieszkam w Katowicach i 1 lutego skończę 26 lat. Ważę niespełna 75 kg przy wzroście krasnala - 158 cm. Pracuję w urzędzie pocztowym, czasem za biurkiem, czasem bardziej fizycznie, generalnie ciężko, bo na największych obrotach w każdej sytuacji. (wiem, ciężko to sobie wyobrazić, ale uwierzcie, że z ilości pracy czasem zapominam, że muszę siku...). Właśnie ta praca doprowadziła mnie do takiego stanu, tzn nie, wróć. Sama się doprowadziłam do tego stanu. Od kiedy pracuję, nie jadam w pracy, sprawia mi to ogromny kłopot, bo nie mam swojego "stanowiska", biegam między różnymi, każdego dnia co innego, i nawet nie mam się gdzie rozgościć.. Zjadam zazwyczaj obfite śniadanie w domu, w pracy pijam kilka kaw i "dopycham" obiadokolacją po której nie mogę się ruszyć. Dwa posiłki.. Nieźle co?
Tyłam powoli, ale systematycznie. Kilogramy uśpiły moją czujność, nie zauważyłam tak szybko, że jestem co raz większa. Po prostu, gdy poszłam kupić jakiś ciuch to kupowałam rozmiar większy niż dotychczas, no ale skąd mogłam wiedzieć, że tyję? Przecież rozmiarówki są przeróżne... Poprzez takie oszukiwanie siebie doprowadziłam do rozmiaru 44/46 i do 75 kg.
Uderzyłam się dwa razy w twarz, mówię sobie "babo, jesteś uparta, dopinasz tego, czego chcesz, masz czas na odchudzanie, właśnie teraz! nie masz chłopa, którym się trzeba zajmować, dzieci, mieszkasz sama, masz spore mieszkanie, trochę oszczędności, weź się za siebie!".
Racja, jak nie teraz, to kiedy? A taka fajna, wylaszczona może szybciej znajdę męża? ;)
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Wczoraj poleciałam do sklepu po rowerek stacjonarny, pedałowałam już dziś z rana godzinę. Na śniadanie zjadłam 2 kromki orkisza, polędwicę z kurczaka i sałatkę. Na drugie jogurt naturalny. Jest 11 a ja zjadłam już dwa posiłki, które kiedyś były normą na cały dzień! Idę do pracy na 14, już mam kawałki owoców w pojemniku. Wrócę o 20 to zjem kolację, bo i tak chodzę spać około północy, więc przed samym snem się nie najem. Teraz czekam na Radwańską i jeszcze może popedałuję.
Czuję w sobie siłę, jestem zdeterminowana. Na majówkę jadę w góry, mam nadzieję, że męska część wędrowców będzie na mnie patrzyła maślanymi oczami, a ta żeńska - trochę z zazdrością ;)
Trzymajcie się ciepło, motywujcie, skarćcie i dodajcie otuchy!!
Iga