Tytuł mówi sam za siebie. "Waga w górę" to w sumie mało powiedziane, ona po prostu robi co chce, skacze jak szalona, mimo tego, że nie jem zbyt dużo i ćwiczę. Od świąt kompletnie nie mogę się ogarnąć. W ogóle nie chce mi się jeść, muszę być naprawdę głodna, żeby zajrzeć do lodówki. Wiem, że trochę rozregulowałam samą siebie, jedzenie śniadania, potem przez kilka godzin nic i mega wielki obiad i koniec, w kilku słowach sama jestem sobie winna Stwierdziłam, że w ten weekend sobie odpocznę, od ćwiczeń, od diety, bo szczerze mówiąc trochę się podłamałam, ale to nie znaczy, że zaraz ogłoszę kapitulację - nie, na pewno nie. Odchudzam się już kolejny raz w życiu i uczucie stawania rano na wagę, która jest wyższa niż poprzedniego dnia po wykańczających ćwiczeniach na siłowni znam bardzo dobrze i jest to najgorsze co może być. Jednak pociesza mnie myśl, że ze zrzuceniem tych 10 kg mi się nigdzie nie spieszy, mam czas do czerwca, więc myślę, że małymi kroczkami uda mi się. Po prostu potrzebuję chwili oddechu i już. Zaraz wracam.