Niedziela. Kiedy wstaję po 10 każda doba wydaje się krótka. Niemniej jednak, ta niedziela zleciała w oka mgnieniu. Niestety nic produktywnego nie powstało, poza pomysłem na pamiętnik. Czy on również okaże się jednym wielkim nic? Czy kiedy mój umysł oprzytomnieje i odzyska te pozytywne wibracje będę żałować upublicznionych własnych myśli? Mam nadzieje, że tak się nie stanie. Od dawna marzyłam, żeby pisać. Jako, że poprzedni wpis skończyłam wspomnieniem o odchudzaniu, chciałabym tę myśl kontynuować. To mój drugi dzień „świadomego” jedzenia. Tak to nazwałam. Nie skorzystam z dostępnych diet odnoszących zapewne sukcesy. Postanowiłam wybrać drogę rozsądku. Badania wskazują jasno, ażeby schudnąć trzeba osiągnąć deficyt kaloryczny. Co to takiego? Każdy z nas obdarzony jest współczynnikiem podstawowej przemiany materii. To znaczy, każdy z nas ma do siebie przypisaną magiczną liczbę kalorii, która odpowiada za nasze podstawowe funkcjonowanie. Można to łatwo wyliczyć ze wzoru biorąc kartkę i długopis lub skorzystać z kalkulatorów online (kalkulator PPM- podstawowej przemiany materii). Otrzymaną liczbę musimy pomnożyć przez współczynnik aktywności fizycznej. Tu pojawią się schody, bo mamy tendencję do zawyżania jej. Niemniej jednak otrzymana liczba wskażę nam ilość kalorii, która sprawia, że nie tyjemy ani nie chudniemy ( CPM- całkowita przemiana materii). I teraz magiczna część, ażeby schudnąć należy wytworzyć deficyt kaloryczny, to znaczy spożywać mniej kalorii aniżeli wynosi współczynnik CPM. Co to znaczy mniej kalorii? Rozsądnie mniej. Ja swoje CPM obniżyłam zaledwie o 150 kcal. Dlaczego tak mało? Przyjdzie moment, kiedy moja waga się zatrzyma. Wtedy będę wstanie obciąć do 200 kcal. Czy to znaczy, że będę tak obcinać w nieskończoność wartość kalorii, aż się zagłodzę? Nie. Kiedy moje CPM obniżone o 200 kcal nie będzie przynosić efektu wprowadzę aktywność fizyczną.
To jest drugi sposób na wytworzenie deficytu kalorycznego. Mam na myśli umiarkowaną aktywność fizyczną. 1-2 razy w tygodniu, gdy waga znów się zatrzyma będę mogła przejść do aktywności 3 razy w tygodniu. Musicie tylko wiedzieć, że na chwilę obecną nie robię fizycznie nic. Przyjęłam taką formę taktyki i wydaję mi się ona bardzo rozsądna. A kiedy coś jest rozsądne i logiczne łatwiej jest za tym podążać. Nie wiem dlaczego ludzie stosują dietę 1000 kcal. Można się nabawić wielu niedoborów i problemów zdrowotnych. Nie rozumiem również diet mono składnikowych. Kapusta kiszona jedzona kilogramami nie zapewni nam wszystkich witamin i wartości odżywczych. Bardzo modne jest podejście MŻ- mniej jeść lub mądrzej jeść. Oba są bardzo gubiące. Nie jesteśmy w stanie kontrolować spożycia naszego jedzenia. Jedząc mniej możemy naprawdę obciąć kalorykę zbyt gwałtownie lub możemy być nieświadomi jak dużo garść orzechów ma kalorii. To samo dotyczy teorii „jedz mądrze”. Orzechy są produktem bardzo zdrowym, ale jedzonym w nadmiarze mogą przyczynić się do dodatkowych kilogramów.
Droga deficytu kalorycznego odpowiada mi również z innego powodu. Nie odstawiam produktów powszechnie zakazanych. Kiedy mam ochotę na ciastko, po prostu wliczam je w bilans. Twoja dieta może składać się głównie ze słodyczy, o ile zachowasz deficyt. Czy to jest rozsądne? Oczywiście, że nie. Jedzenie to nie tylko przyjemność. A obowiązek dostarczenia potrzebnych składników, żeby funkcjonowało poprawnie. Kiedy rozpoczynasz przygodę z liczeniem kalorii może to być męczące. Na szczęście mamy do tego odpowiednie aplikacje (ja używam FITATU). Ciekawostka: dzisiaj wprowadziłam czekoladę, ponieważ nie było jej w spisie. Czy nikt wcześniej nie wpisał tej czekolady do jadłospisu? Zastanawiające. Pomimo tego, że aplikacja ułatwi nam życie przydałaby się jeszcze waga. Ja raczej mierzę wszystko porcjami, to jest: szklanką, łyżką lub „na oko”. Później korzystam z wyszukiwarki google i wpisuje „szklanka ryżu ile waży”. Na pewno nie przejmuje się tym, że mogłam się pomylić o 10-20g. Z czasem nabiera się wprawy. Poza tym lubię prostotę i moje posiłki są zazwyczaj nieskomplikowane i nie mam problemu z obliczeniem kalorii dla pół woreczka ryżu, ogórków kiszonych i fasoli czerwonej. Co prawda dzisiaj zmierzyłam się z wątpliwościami, ponieważ zrobiłam kotlety z resztek. Pozostałości ryżu, kaszy (omaszczonej przez moją mamę Bóg wie czym i w jakich ilościach) oraz resztą fasoli czerwonej. Nienawidzę marnowania żywności. Wyliczyłam to najlepiej jak umiałam i nie przejmuje się tym, że mogłam się pomylić.
Najważniejsze, to nie zwariować… Myślę, że kluczowa jest również cierpliwość. Nie oszukujmy się, nie przytyłam w tydzień i nie schudnę w tydzień. Moje nadprogramowe kilogramy prześladują mnie od dawna. Może tym razem przekonam się, że ja i one to jedność. Myślę, że taki scenariusz powinnam wziąć również pod uwagę. Skoro są na świecie osoby, które na wszystkie sposoby próbują przytyć i pozostają szczupłe, to może ja jestem w tej drugiej grupie- obdarzonych dodatkową tkanką tłuszczową. Nie robię z mojego odchudzania życiowego celu. Raczej urozmaicenie moich dni. Próby pokonywania własnych słabości i wzmacniania silnej woli. Ja tu rządzę. Nie będę się ważyć codziennie. Nie zamierzam też mierzyć się. Mam w domu lustro i poczucie własnego komfortu. Jeśli osiągnę go zostawiając za sobą tylko trzy kilogramy z pięciu wygram. Nie istnieją dla mnie magiczne liczby. Nie ustalam również czasu do lata, do wakacji, do … sama nie wiem. Nie wierzę również w rozpoczynanie nowego startu od poniedziałku, od pierwszego, od nowego roku itp. Nowy start może być teraz, w chwili kiedy kończysz jedną połowę czekolady, a druga połowa czeka w kolejce. Możesz to przerwać lub możesz dokończyć. Pamiętaj, możesz wszystko!
Hanna