to wcale nie nie był dzień, w którym zauważyłam, że te moje nieszczęsne fałdki jakoś się zmutowały i rzucają się w oczy trochę bardziej niż kiedyś. wręcz przeciwnie - ponieważ zawsze miałam duży biust, teraz wydaję się sobie bardziej proporcjonalna. nie był to też dzień, kiedy nie mogłam odkryłam, że moje ulubione spodnie są ciasnawe. także dzień, w którym Babcia zamias "dziecko, jak ty zlichłaś w tym mieście" powiedziała "wreszcie sobie fajnie wyglądasz" (wiecie, jakie babcie mają podejście do dobrego wyglądania, prawda?). i nie stało się to także w święta - czas obrzarstwa, kiedy tyle pyszności pojawia się na stole. to był taki zwczajny dzień, wolny od pracy, spędzany w spokojnej atmosferze. poszłam z kimś na spacer, a w drodze powrotnej mieliśmy skoczyć na obiad. los chciał, że wylądowaliśmy w jednym z tych miejsc, gdzie podają polskie jedzenie z ogromnym apetytem na placek po góralsku/zbójnicku/węgiersku. niestety nie doczytałam w karcie, jak ogromna to jest porcja. prawie 1kg. dla jakiegoś bardzo dzikiego i głodzonego przez tydzień górala/zbója/Węgra. był przepyszny. zjadłam całą porcję, a do domu trzeba mnie było doturlać.
lubię jedzenie, doceniam umiejętność łączenia smaków i mieszania przypraw, ale bez przesady. leżąc potem w domu (po takiej porcji ciężko się podnieść) doszłam do wniosku, że mogę nad sobą zapłakać, albo mogę spróbować kopnąć się w tyłek (jak już udami się złapać oddech) i coś z tym faktem zrobić. na płakanie zawsze będzie jeszcze czas.
maaruda88
9 stycznia 2015, 20:28Powodzenia prawdziwe słowa z tymi łzami....