Myślę, że dużym plusem w końcu stało się to, że zaczęłam pracę i przestałam się wściekać o wagę. Nie oznacza to tego, że całkowicie olałam sobie zdrowie/odchudzanie. Wręcz przeciwnie, wszystko zaczęło mieć ręce i nogi z jedną różnicą - przestałam obsesyjnie myśleć o chudnięciu albo o jego braku. Wydaje mi się, że zaczęły działaś też w końcu leki lub po prostu praca tak na mnie wpłynęła, bo przestałam się po części mazać i zadręczać, myśleć w kółko o tym jak bardzo w moim życiu wszystko jest złe. Waga co prawda się nie zmieniła w tym czasie, cały czas widzę 62,5kg, ale dla mnie dużym osiągnięciem jest sama naprawa psychiki.
Uczciwie muszę przyznać, że w ostatnim tygodniu jednak skubnęłam trochę nabiału. Wiem, że mi szkodzi, już na twarzy wyskoczyły mi tego dowody. Zamierzam uciąć znów tę samowolę i wrócić do ładnie zbilansowanej diety, ale nie mam do siebie pretensji, czasami trzeba choć w ten sposób odpuścić, żeby nie zwariować.
Zaczęłam też monitorować swoją aktywność bardziej. Od stycznia ćwiczę w miarę regularnie, 4 treningi tygodniowo - zazwyczaj siłowe i HIIT. Starałam się nie cisnąć i nie stresować organizmu ze względu na niedoczynność i insulinooporność, bo nadmiar kortyzolu szkodzi bardziej niż zdrowej osobie, ale! Nie oznacza to, że całymi dniami mam siedzieć na dupsku, zwłaszcza, że wykonuję pracę siedzącą (która czasami też niestety stresuje). Od dziś zamiast wozić się do pracy zamierzam po prostu do niej tuptać. Trochę jest to wyjście ze strefy komfortu, bo będę musiała wcześniej zacząć wychodzić z domu, ale spacery z moimi przypadłościami mogą zdziałać cuda. W jedną stronę do pracy mam 30-40 minut na piechotę, więc do tego 10000 kroków na pewno mam zapewnione.
Może mam trochę ambitny ten cel, ale chciałabym w końcu zobaczyć 5 na wadze, to są po prostu 2kg mniej! I nie, nie przez miesiąc. Wiem, że zatrzymuje mnie IO oraz tarczyca, więc daję sobie czas do września. Żadnych głupich cheatów, nabiału, glutenu, szkodzącego mi jedzenia. Z większą, regularną aktywnością.
To może się udać.