No to 30 dni zleciało.. :) Ważę się codziennie, bo to jednak daje mi kopa. Dziś 63,6. Może jutro będzie 63,5 i to będzie dla mnie super wynik. Dałam sobie dowód, że potrafię, że dyscyplina mi nie straszna. Jedyny minus, to spadające z tyłka spodnie. Noszę rozmiar 38/40, ale wiadomo, jak już jest coś znoszone, to z automatu luźniejsze. Nie będę inwestować w nową odzież tylko powyciągam już letnie rzeczy. W tamtym roku miałam zbliżoną wagę, więc będzie jak ulał. W maju chciałam nie wydawać w ogóle pieniędzy na siebie, ale muszę kupić jakieś buty bardziej w typie sportowym, bo mam same "eleganckie", a z luźniejszych tylko białe, które po jednym wyjściu trzeba prać. Może jakoś jednak ten maj przeciągnę, bo chciałabym się odbić z tych wydatków. Majówkę spędzamy wyjazdowo, więc też stracę miliony monet. Jak tu żyć. :P Także maj zaraz po majówce zaczynam z celem jak najniższych wydatków. Musi się udać.
1. owsianka
2. bułka z ziarnami, z serem, wędliną i pomidorem
3. leczo z ryżem
Muszę dojeść to leczo. :D Dziś również długie popołudnie, sklep po ostatnie zakupy i lekarz z młodą. Jedynym plusem jest to, że dzieciaki dziś nie będą spać w przedszkolu, bo mają pełen grafik zajęć, więc młoda padnie o 20 i może w końcu skończę czytać książkę. :) Wczoraj bolały mnie już oczy, miałam stresujący dzień w pracy i dziś nie zapowiada się lepiej. W czerwcu chciałabym zaliczyć w końcu okulistę i dentystę.