Wczoraj z córką jeszcze plac zabaw, czego już dziś żałuje, bo rano pojawił się kaszel. I jak to się ma do powiedzenia, że trzeba wychodzić w każdą pogodę? ;)
Wróciłyśmy i wzięłam się za robienie spaghetti, więc finalnie znowu wpadło to jako obiadokolacja. Pierwszy raz policzyłam idealnie kalorie, żeby zobaczyć wizualnie ile to jest 50gr makaronu i porcja sosu. Duża miska - 460kcal. Bardzo się najadłam. A to jest jedno z niewielu dań, które mnie bardzo długo trzyma najedzoną. Wieczorem jeszcze do książki wypiłam kubek barszczu i gdzieś tam pomiędzy wpadły trzy cienkie wafle ryżowe. Plus minus zjadłam 1600kcal i zrobiłam godzinny spacer z psem - WRESZCIE.
Mimo że poszłam później spać, to jakoś lepiej się czuję. Za to nie mam kompletnie ochoty wymyślać jedzenia. Ja jestem typem człowieka, który może jeść codziennie to samo, a w restauracji na 90% zamówię placki po węgiersku. :D I tak się czasem zastanawiam po kim córka jest takim niejadkiem, a w sumie obydwoje z mężem mamy podobne podejście, choć on odkąd regularnie gotuje, to robi się coraz bardziej wybredny. Mnie gubią tylko alkohol i słodycze.
Na 1 i 2 posiłek to samo: bułka orkiszowa, 2 jaja gotowane, pomidorki koktajlowe x2
A później mając taki mood, to chyba odgrzeje sobie pierogi ze szpinakiem.
Dziś już planuje wrócić grzecznie do domu i posprzątać. :P Upiekę pałki z kurczaka na dwa dni, to może jeszcze wieczorem dobije kcal białkiem.