Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
A co!


Kochany Pamiętniczku! 

Oto i dotrwaliśmy! Chyba sukces? 👀

01.08. przyszedł do mnie znienacka mój wewnętrzny ja i powiedział "Czas przejść od marzeń o zmianach do działań dla zmian". I po tym "dość!" - wstałem i zacząłem chodzić. Po prostu, jak to mówi hipsterka, "robić kroki". Jak kiedyś, dawniej, gdzie od robienia kroków w czasie pandemicznej pracy ugruntowała mi się droga do schudnięcia prawie dwudziestu kilkogramów. Bo razem z krokami - basen, potem jeszcze sztangi na siłce, do tego rower - i w końcu na końcu (bo dla mnie najtrudniejsza) dieta. I pięknie było, i niegrubo, i już tuż tuż prawidłowego BMI, by potem z podobnego nienacka przyszedł Wuj. Wszystko Wuj. I Wuj zamieszkał ze mną na dwa (?) lata, a ja odwrót od siebie - i rosłem, i rosłem, i rosłem (latem, zimą, na wiosnę...). I zapadałem się w sobie i na łóżku. Więc, wracając do początku, 01.08. w końcu wstałem i zacząłem chodzić, i postawiłem sobie cel:

1) min. 8000 kroków codziennie do końca sierpnia,

2) 100 dni bez słodyczy. 

W ostatnim tygodniu sierpnia, zauważywszy, że moje minimum kroków realizuję z nawiązką, przyszedł do mnie cel ukryty: 400 000 kroków w skali miesiąca. Bez przymusu, zadanie dla chętnych, z gwiazdką. I dziś, w ostatnim dniu wyzwania krokowego, mogę chwalić się osiągiem zarówno 8 tysi dziennie, jak i właśnie tych 400 tysi w sierpniu. Dokładnie 406 340. Więc chwalę się, a co. 

I dziś, mając pewien niedosyt - bo będąc w delegacji, zamiast jak zwykle w tym miesiącu wyrwać szpulę na białostockie ulice, ległem w hotelowym łożu - uświadomiłem sobie, że mogę sobie leżeć. Że nie sprzeniewierzam się umowom ze sobą samym. Że mission acomplished, zasłużyłem, i na zwykły odpoczynek, i na dumę z tego sukcesu. 

W uczciwości swojej - cesarzu, bierz, co Twoje - muszę oddać pół sukcesu W. Gdyby nie W., skapitulowałbym drugiego dnia. Ale umówiliśmy się na rywalizację oraz nagrodę, i myśl, by nie zawieść drugiej osoby popychała nas wzajemnie do działania. Niby banalna prosta rzecz - drugi człowiek w relacji - a czasem tak trudno ją zauważyć i niecnie wykorzystać do tworzenia najlepszej wersji siebie. A działa!

Więc tak, sukces. W. i mój. Zatem nasze bezalkoholowe zdrowie! A co!

🥂

PS Wyzwanie nie ustaje, trzeba tylko rozważyć zwiększenie minimum. Ambitnym trzeba być, a co.

🙃

  • R@swell

    R@swell

    2 września 2022, 09:03

    Pamiętam swoje wyzwanie z zeszłego roku – co najmniej 4 km dziennie, potem w skali miesiąca miało być tyle i tyle. Całkiem fajna motywacja, szczególnie jak się nie chce. Super, że pokonałeś wewnętrznego leniwca, trzymam kciuki za dalsze sukcesy!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.