2 tygodnie temu pisałam, że jestem mega zadowolona... Cóż - teraz jest zupełnie odwrotnie i przechodzę pierwszy poważny kryzys związany z dietą i odchudzaniem.
W sobotnim pomiarze wyszło mi tylko 0,7kg na minusie - powinnam myśleć "zawsze to przodu, zawsze to jakieś postępy", ale nie umiem. Dlaczego? Zastanawiam się cały czas czemu tak mało, czemu w początkowych fazach, gdzie zjadałam 1700kcal i nie miałam tak ciężkiego planu treningowego chudłam 1,5-2kg tygodniowo.. A teraz wylewam z siebie 7 poty na ćwiczeniach, praktycznie cały wolny czas na to poświęcam (doszło jeszcze kardio, które zżera 0,5-1h), mam mega zakwasy.. Dieta zeszła do 1500kcal, a posiłki stały się okropne w smaku, wszystko praktycznie bazuje na kaszy, w zamiennikach również nic szczególnie smacznego nie ma... I tylko 0,7kg?!
Po prostu nie wiem, czy te wszystkie wyrzeczenia i przemęczenie są wymierne do korzyści - chodzi mi tu głównie o brak jakiegokolwiek czasu dla siebie, bo chodząc na 14:00 do pracy, całe przedpołudnie spędzam na czynnościach związanych z odchudzaniem (pobudka, śniadanie, ćwiczenia, prysznic, przekąska + przygotować obiad i kolację), dodam jeszcze, że wstaję godzinę wcześniej niż zazwyczaj. Wracam do domu ok. 22:30 i jestem już zbyt zmęczona żeby robić cokolwiek, czy spędzić czas z Łukaszem, a kiedyś przynajmniej obejrzałam jakiś serial, posiedziałam przy kompie, czy poczytałam książkę... Czuję się tak, jakbym za bardzo się w tym wszytkim zatraciła i jakby Vitalia trochę rozwaliła mi życie.
Dodatkowo ludzie wokół myślą, że to wszystko jest takie łatwe i super, a nie zdają sobie sprawy przez co się czasem przechodzi w takich momentach. Spodziewają się zajebistego efektu, że schudnę 15kg w tydzień, ale nikt tak naprawdę nawet się nie zastanowi co trzeba zrobić, żeby pozbyć się tych paskudnych kilogramów.
Więc 2 ostatnie wieczory spędziłam na ryczeniu i zastanawianiu się czy na pewno warto... Jeszcze wczoraj, dokładnie po miesiącu od rozpoczęcia odchudzania zrobiłam kolejne zdjęcia sylwetki (od przodu, bokiem i tyłem), dla porównania. Niby trochę tych centymetrów i kilogramów poleciało, ale ja nie widzę zauważalnej różnicy. Mój Łukasz mówi, że widać bardzo, zwłaszcza na brzuchu, ale to chyba JA przede wszystkim powinnam widzieć efekty?
Ale póki co staram się nie poddawać i wytrwać, może 6-stka z przodu na wadze mnie trochę podbuduje (chyba, że znów schudnę mniej niż tydzień temu i nadal będzie 70)...
Trzymajcie kciuki.
AlexisDelCielo
11 września 2015, 11:56Gochauke moja, myślę, że mogę powiedzieć, że wiem co czujesz, wszystko na początku idzie jak po maśle a później kiszka :( Ale chwilowa kiszka... chylę czoło przed wysiłkiem, który wkładasz w odchudzanie naprawdę. Czasem są takie dziwne zastoje - choć 0,7 kg to jest jednak coś bo ja czasem miałam po 0,1 kg. A po ślubie jak zamieszkałam z mężem to się zaczeła jazda wieczorne winka i te sprawy to waga mi pojechała jak 150 :( ale nie poddaje się i Ty też nie poddawaj się :D pomyśl, że Twoje życie jest w Twoich rękach, Ty nim rządzisz :) jesteś twardą babeczką :D dasz radę :* to co robisz nie tylko wplywa na niższe cyferki na szklanej ale także uszlachetnia Cię i umacnia. Mam moje dwa ulubione motywatory : http://zmianywzyciu.pl/cdn/post/1423739349.jpg http://napieramy.pl/wp-content/uploads/2013/04/0d1e60c2b698339ab7870bff00c66063.jpg Trzymam kciuki za Ciebie i Twoją wewnętrzną siłę !! :D
Gochauke
12 września 2015, 09:57Dzięki Olu :) napisałam do psychologa i już jest o wiele lepiej. No i dzisiejszy wynik baaaardzo bardzo mnie podbudował :D już prawie połowa drogi za mną, więc gdybym się poddała, nie wybaczyłabym sobie, więc lecę dalej <3
AlexisDelCielo
11 września 2015, 11:49Komentarz został usunięty