Bardzo lubię film "Rabin Jakub na Dzikim Zachodzie" ("Frisko Kid"). Śmieszą mnie też przygody średniowiecznego rycerza przeniesionego do Nowego Jorku. Film o tym jak Charlie Chaplin trafił do wojska obejrzałbym z prawdziwą przyjemnością (o ile wiem nie ma takiego filmu, a szkoda).
Przez ostatni tydzień uczestniczyłem w rekolekcjach Ruchu Rodzin Nazaretańskich. I czułem się równie nie na miejscu, jak bohaterowie wymienionych przeze mnie filmów. Wszystko było ok - tylko nie było to miejsce dla mnie. Absolutnie nie potrafię się wczuć w "Ruch Maryjny". Nie docierają do mnie koronki i śpiewanie godzinek. Ośrodek rekolekcyjny prowadzony przez Braci Kapucynów był bardzo ładny. Wyżywienie - porządne. Spotkanie w "grupach dzielenia" za to nieco surrealistyczne. Po konferencjach (dwaj księża na zmianę mieli ok półgodzinne "wykłady" zwane konferencjami) odbywały się spotkania w małych 4-6 osobowych grupach. Celem było "dawanie świadectwa" i dzielenie się tym "co znaczy Maryja w moim życiu". Już na pierwszym spotkaniu powiedziałem, że ksiądz rekolekcjonista witając nas zauważył, że przybyliśmy tu z różnymi intencjami, "a ja to jestem w tej ostatniej grupie osób, które wcale nie chcą tu być, ale zostały przez kogoś (w moim przypadku, przez żonę) poproszone aby przyjechać". Grupa była dość zaskoczona moją szczerością, jak i prezentowanymi przeze mnie wątpliwościami. I raczej nie radziła sobie z sytuacją. Na kolejnym spotkaniu odczytano "dekalog grup dzielenia", z którego wynikało, że grupy dzielenia nie są od prezentowania wątpliwości, a od "dawania świadectwa".
Okolica (Beskid Wyspowy) była bardzo atrakcyjna. W okolicy było kilka gór o wysokości ok 1000 m. Przewyższenia względne powyżej 500 metrów. Dwa razy wybrałem się pobiegać w kierunku Lubonia Wielkiego (1022m), a raz wdrapałem się tam z całą grupą rekolekcyjną. Część drogi podjechaliśmy autobusem, a następnie podeszliśmy stromym podejściem (400 metrów przewyższenia) do schroniska. Pozostało nam zejście do Rabki (560 metrów w dół). Zejście nieoczekiwanie okazało się bardzo strome i na dodatek wymagało pokonania kilku skałek. Co dla osób z przedziału wiekowego od 4 do 60 lat okazało się sporym wyzwaniem. Na szczęście synek (to on był najmłodszy) poradził sobie całkiem dobrze, choć na skałkach musiałem wyrzucić jego patyk. Także pozostali uczestnicy poradzili sobie z drogą. Córki nie widziałem podczas tej wycieczki wcale - pognała przodem z grupą dzieciaków. Na szczęście znalazł się ktoś, kto przypilnował grupę.
Konferancje były różne. Prowadzone przez jednego z księży zupełnie do mnie nie trafiały. Skupiały się na Maryi i.. Po prostu "nie czułem " tematu. Drugi ksiądz (skąd inąd znajomy - co było sporym zaskoczeniem) miał konferencje bardziej "praktyczne".
Godzinki, koronki i adoracje w zasadzie omijałem. Za to wyciągnąłem rodzinę na baseny termalne w Białce Tatrzańskiej (Terma Bania) i do wesołego miasteczka w Rabce (Rabkoland). Z powodów rodzinnych wyjechałem też na cały dzień (+ dwie noce) do moich rodziców (4,5 h jazdy samochodem w jedną stronę). Osoby spotkane na rekolekcjach były bardzo życzliwe. W stosunku do dzieci stosowano zasadę "wszystkie dzieci nasze są". Także ja spędziłem sporo czasu przyglądając się biegającym maluchom. Panie były zachwycone: jak to fajnie kiedy dzieci wołają "Tatusiu to.., tato tamto..", a nie ciągle "Mamusiu...".
W ten oto sposób przetrwałem rekolekcje.
Z żoną ustaliliśmy, że w przyszłym roku to ja wybieram miejsce i formę wypoczynku.
gi.jungbauer
17 lipca 2012, 14:05Nie zazdroszczę wakacji :) Sam też bym nie wybrałam takiej formy wypoczynku. Dobrze, że termy były :)