Wczoraj byłem na lokalnym odpuście. Msza skończyła się i ksiądz rozpoczął pieśń: "Boże coś Polskę..". Pod koniec pieśni moja żona parsknęła śmiechem (a trzeba wiedzieć, że do wszystkiego co związane z Kościołem moja małżonka podchodzi śmiertelnie serio). Zaintrygowany spytałem: "co sie stało?". - "A bo ojciec [czyli mój teść] śpiewa: Ojczyznę wolną z Żydów oczyść Panie".
Po mszy byliśmy zaproszeni przez "miejscowych" na okolicznościowe przyjęcie. Po obiedzie teściu z gospodarzem zaczęli swoje gadki o Żydach i o tym ilu ich w rządzie. I Tusk, i Komorowski... "To wszystko prawda, tylko nie można o tym mówić głośno, bo zaraz cię nazwą syjonistą"..
Na szczęście przy obiedzie Teściu i Gospodarz mówili mało, a zaraz po obiedzie musiałem iść pobawić się z dziećmi. Dzieci jak to one długo przy stole nie wytrzymają, więc wymówkę miałem idealną. Z maluchami spędziłem jakieś półtora godziny, a następnie przebrałem się w strój biegowy i wróciłem z odpustu biegiem. Łącznie około 20 km (pomiar przybliżony) w czasie trzech godzin. To ostatnie długie wybieganie przed Maratonem Wrocławskim. Teraz już tylko "standardowe ósemki" i start na 6 km w najbliższą sobotę. Trochę to nie pasuje - ale bardzo chcę pobiec w tym biegu. Pozostaje mieć nadzieję, że "szybki" bieg tydzień przed maratonem niczego nie popsuje.
Ogólnie weekend uważam, za udany. Żałuje tylko, że na przyjęciu musiałem się ograniczać z ciastami (bo 20 km z przepełnionym żołądkiem było by bardzo ciężkie). A kilka małych kawałów, które zjadłem było naprawdę doskonałych.